Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 stycznia 2017

Być jak Helenka



 Myślę, że nie ma człowieka, którego nie wzruszyła wiadomość, która nadeszła z Boliwii. Z dala od Polski doszło do morderstwa. Ofiarą  okazała się młoda, skromna dziewczyna. Myślę, że to tragiczne zdarzenie zapoczątkuje coś dobrego. Jej koniec będzie początkiem. Czasem w trakcie żniw zostają ścięte piękne kwiaty. Ona jest takim kwiatem. Nie tak dawno temu moja koleżanka z pracy, na co dzień wulkan pozytywnej energii przyszła jakaś inna. Coś się stało- pomyślałem. Tak. Jej kuzyn został również zamordowany na jednej z krakowskich ulic. Przez przypadek, a może nie ma przypadków? Jedno jest pewne- po ludzku jest bardzo ciężko tym, którzy pozostali i być może do końca swych dni będą zadawać sobie pytanie: "dlaczego"? Być może czas odsłoni jakikolwiek sens zdarzeń, które wydają się dla nas sensu pozbawione. 


Zapraszam do zapoznania się z piękną relacją- wspomnieniem Magdaleny Kaczor o wolontariuszce  Wolontariatu Misyjnego Salvator (WMS) Helenie Kmieć:

Pracując jako stewardessa, miała dość dziwny czas pracy. Wstawała o 3 w nocy, wracała po dwóch lotach. "Hej! To Wy jeszcze w piżamach? Ja już byłam na Ukrainie!". Normalny człowiek odsypia nieprzespaną noc. Ona uciekała w góry, biegała na próby śpiewu, spotkania WMS, robiła rękodzieło, grała w planszówki z przyjaciółmi i przede wszystkim pomagała wszystkim, którzy potrzebowali wsparcia. Helena, czy Ty w ogóle śpisz? "No jasne! Dzisiaj prawie trzy godziny spałam! …Oj Kaczuszko, wyśpię się po śmierci".

Niesamowicie ciepła i czuła. Uwielbiała się przytulać. Pamiętam, jak jesienią rozmawiałyśmy o "pięciu językach miłości". Gdy usłyszała o tym związanym z okazywaniem ciepła, powiedziała: "O, to na pewno mój!" A ja wiem, że ona mówiła biegle we wszystkich tych językach.

Mówiła cichutko, ale gdy śpiewała… drżały ściany w kościele, zawsze miałam ciarki. Mało kto się spodziewał, że taka kruszynka potrafi wydobyć z siebie potężny głos. Doskonaliła go zresztą w szkole muzycznej, studiując śpiew operowy.

Miała niesamowity talent muzyczny. Grała na gitarze, fortepianie, śpiewała cudownie. Zawsze, ale to zawsze potrafiła wykrzesać siły na wspólny śpiew, zwłaszcza w kościele. Na spotkaniach ogólnopolskich Wolontariatu siadywaliśmy wieczorem w kaplicy i śpiewaliśmy godzinami. Ludzie się zmieniali, ona cały czas grała na gitarze i śpiewała. Prawie do rana. Ewentualnie szła jeszcze grać w "Molocha" lub inne planszówki.

Zadziwiała, ona po prostu zadziwiała. Nie wiem, jak to robiła. Studiowała inżynierię chemiczną na Politechnice Śląskiej (i to w języku angielskim), śpiewała tam w chórze akademickim. Mocno angażowała się w Duszpasterstwie Akademickim. Coraz pojawiały się zaproszenia na organizowane przez Nią akcje pomocowe, bale karnawałowe, imprezy niespodzianki. W niektórych brałam udział.

Przypadkowo dowiadywałam się o rzeczach, które bardzo mi imponowały. Siedziałyśmy w metrze w Budapeszcie i totalnie między wierszami wyczytałam, że Helenka uczyła się też za granicą. Skończyła prestiżowe katolickie liceum w Wielkiej Brytanii. Była naprawdę wybitnie zdolna, dlatego dostała się na stypendium.

Lubiła robić rzeczy codzienne tak, jakby były absolutnie wyjątkowe. Na placówce salwatoriańskiej na Węgrzech szykowała zmyślne kolacje, układała serwetki w kształt egzotycznych kwiatów, a z sera i wędliny robiła łódki. Po Eucharystii śpiewała "Ave Maria". Szybko łapała węgierski, dzieciaki do Niej lgnęły.

Na początku wydała mi się troszkę cicha, bardzo delikatna, dziewczęca, bystra. Potem okazało się, że Jej cichość wynika z niesamowitej pokory, że jest odważna, dynamiczna, że ma w sobie mnóstwo życia, siły ducha i ciała, że jest niezmordowana, jak trzeba służyć Bogu i ludziom. Że faktycznie jest dla mnie uosobieniem najpiękniejszych kobiecych właściwości: wrażliwa, mądra, piękna w środku i na zewnątrz, troskliwa i uważna na potrzeby innych.

Mocno uduchowiona. Modliła się brewiarzem, czytała Pismo Święte, chętnie rozmawiała na tematy związane z wiarą, życiem. Pytała, miała otwarty umysł, potrafiła słuchać.

Dała się prowadzić Panu Bogu. Lubiła śpiewać "Bo tak jest z tymi, którzy z Ducha narodzili się: nikt nie wie, dokąd pójdą za wolą Twą". Bywało, że zmieniała decyzje dość raptownie. Pamiętam, że szykowała się na jakiś krótszy wolontariat w obrębie Europy, a zaraz po wysłuchaniu opowieści o domu dla osieroconych chłopców w Lusace stwierdziła: "Wiesz, chyba pojadę do Zambii". Wkrótce kupowała bilety na Czarny Ląd. Była bardzo dobrze przygotowana, zarówno duchowo, jak i merytorycznie. Mogła pojechać wszędzie i wszędzie byłaby skarbem. Zdecydowanie najlepsza pośród nas, wzór postępowania. Piękna osoba, wierna przyjaciółka, wspaniała wolontariuszka misyjna, po prostu święta. To niewiarygodne, że naprawdę święci ludzie żyją tak blisko nas.

Mam głębokie przekonanie, że jest już u Pana Boga, że przytula nas, jak zawsze przytulała. Że możemy Ją już prosić o wstawiennictwo. Dla całego Wolontariatu Misyjnego Salvator pozostanie inspiracją, światłem, wzorem. Pierwsza z nas, która ukochała ścieżkę misyjną aż do przelania krwi. Helenko, kochamy Cię jeszcze mocniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz