Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 20 grudnia 2012

Wspinaczkowe T jak Talent

Marcin:

Człowiek jest tym, kim jest, nie zaś tym, co potrafi wyrazić.

        W świecie, w którym żyjemy, talenty nie są porozdzielane równomiernie, nie należy jednak czynić z tego problemu. Talent jest czymś tak rzadko spotykanym, jak czterolistna koniczyna, jednak jego błysk objawia się i u naszych podopiecznych. Ważne jest, aby prowokować okoliczności, w których ten błysk może zajaśnieć. O talent trzeba dbać, pielęgnować go i pomnażać, nie zważając na to, że pośród niezliczonej rzeszy rzemieślników, jest tylko jeden artysta.
Talent, niczym egzotyczny ptak w klatce, zachwycający swymi barwami, śpiewem, rzadkością, który pewnego dnia może uciec i niestety nie mieć szans na przeżycie…

…Dlatego wiecznie trzeba budzić w człowieku to, co w nim jest wielkością, i nawracać go na jego własną wielkość…

Maciek:
      Na mistrzostwach świata osób niepełnosprawnych, niewidomi np. pokonują w finale drogę wspinaczkową o trudności, która dla większości pełnosprawnych jest nie lada wyzwaniem. Nie otrzymali daru widzenia, muszą więc korzystać z innych talentów. 
Pełnosprawni często mówią, że nie maja do wspinania talentu i nie ma sensu ćwiczyć, patrząc na ścianę pełną chwytów...

wtorek, 18 grudnia 2012

Wspinaczkowe S jak Stopniowanie


Marcin:

Nie wolno Wam unikać wysiłku, chyba po to, żeby podjąć wysiłek jeszcze większy; gdyż zadaniem waszym jest rosnąć.

    Stopniowanie to ilościowe i jakościowe dozowanie wymagań. Jest to tarcza ochronna przed tak łatwo pojawiającym się zniechęceniem. Tak, jak małe dziecko pokonuje z mozołem stopień po stopniu, by znaleźć się na szczycie schodów, tak i my pokonujemy kolejne stopnie, niwelując pojawiające się trudności. Zwiemy to metodą małych kroków. Próba przyśpieszenia rajdu ku górze może skończyć się bolesnym zakwaszeniem mięśni lub kontuzją. Umiejętnie stopniując trudności , umożliwiamy bezbolesne ich oswojenie.

Maciek:

      Wspinaczka w kilkunastometrowym kominie okazała się dla niektórych za dużym wyzwaniem. Kilku z podopiecznych utknęło kilka metrów nad ziemią. Trzeba było znaleźć coś pośredniego, między rozgrzewkową drogą, a tą wysoką ścianą. Stopniowanie trudności to podstawa.

niedziela, 16 grudnia 2012

Wspinaczkowe R jak Regres



Marcin:

Nie potępiaj błędów tak, jak to robi historyk, który osądza minioną epokę. Kto będzie robił wyrzuty cedrowi, że jest dopiero nasieniem albo łodyżką, pochylonym pędem? Poczekaj. Spośród pomyłek i błędów wyrośnie cedrowy las, z którego w wietrzne dni jak dym z kadzidła będą ulatywać ptaki.

           Zapytałem raz instruktora o najbardziej utalentowanego z naszych młodych wspinaczy. Ciekaw byłem, jakich dokonał on postępów na przestrzeni wielu miesięcy, kiedy nie było mi go dane widzieć w akcji. W odpowiedzi zobaczyłem strapioną twarz mojego rozmówcy: „Niestety przeszedł on poważny regres, co akurat dobrze widać”. Ale o co chodzi? Zapytałem. „Kiedyś bawił się on wspinaniem. Nie zastanawiał się, ale działał- skutecznie i z finezją. Było tak na ściance i w górach. Dziś niewiele z tego zostało. Po prostu mu się nie chce. Robi sobie żarty. Nie słucha poleceń. Szkoda, ale w życiu tak bywa”. Rzeczywiście znanych jest wiele złamanych karier z powodu niechęci własnej. Ten nieodosobniony przypadek to nie przypadek, ale wypadkowa kilku czynników tkwiących w otoczeniu tego człowieka. Niewydolna rodzina, niespójne oddziaływania, brak konsekwencji i wiele innych elementów „puzzli”, po ułożeniu których pojawia się napis „NA ŚCIANKĘ NIE”*
* Tymi słowami wita nas bohater tego opisu przed wyjściem na ściankę.

Maciek:
             Regres, aż się nie chce pisać. Na szczęście zwykle przechodzi. Z drugiej strony, ciągły progres byłby strasznie nudny. Podobny do rozwoju szybkości procesorów. Po pewnym czasie monotonny, a gdyby tak zrządzeniem losu wszystkie komputery powróciły do osiągów Amigi. Jedni by rozpaczali i wpadli w depresje, a drudzy wzięli by się do pracy.

sobota, 15 grudnia 2012

Wspinaczkowe P jak podstęp


Marcin:
Jeden z podopiecznych nie chciał się wspinać. Miał on jednak ochotę na coś słodkiego. Instruktor postanowił pogodzić te dwie rozbieżne nieco tendencje, wieszając nad nim baton. Chcesz batona? Wspinaj się i weź go sobie. Baton był zawieszony niezbyt wysoko nad głową oporującego wspinacza. Widok łakocia wlał siły witalne w niechętny umysł, który ruszył ciałem ku górze. Dziwna rzecz- zapewne pomyślał adept wspinaczki. Im wyżej wchodzę, tym wyżej jest baton… To był właśnie podstęp. Smakołyk z każdym ruchem ucznia, również wykonywał ruch ku górze. Tym sposobem ściana została pokonana.

czwartek, 13 grudnia 2012

Wspinaczkowe O jak Opór


Marcin:

Nie można być człowiekiem, jeśli nie stawia się oporu.

Jeśli opór ze strony wspinającego się miałby być sygnałem do zakończenia wspinaczki, nasze cotygodniowe przychodzenie na zajęcia straciłoby sens. Opór ma różne oblicza i jest niewątpliwym sygnałem, którego nie można pozostawić bez odpowiedzi. Opór wymaga energii, my zaś staramy się przekształcić tą energię w kolejny, konstruktywny ruch. W zależności od stopnia rozumienia mowy, wspieramy słowem. Nakierowanie manualne, podciągnięcie liny, odczekanie- wszystko to pomaga zniwelować opór.
Był kiedyś z nami uczeń, którego tata wspinał się w najwyższych górach świata. Pomyślałem, że bardzo by się cieszył, gdyby jego syn dobrze radził sobie na ściance. Ten jednak stawiał nieprzejednany opór. Ze spotkania na spotkanie nie było lepiej ani o jeden chwyt. Z prowadzących zajęcia lał się pot. Wszystko na nic. Mimo tego co tydzień stawał on przed dwiema ścianami- wspinaczkową i ścianą własnego oporu. Być może potrzebował on (jak wielu z nas) więcej czasu na zaznajomienie się z tą specyficzna rzeczywistością. Pewnego dnia ruszył… Od tego momentu niezbyt przyjemny stan zwany oporem zniknął bezpowrotnie.

Maciek:
Opór czasami jest bardzo intensywny i aktywny, taki najbardziej się pamięta. Pewna podopieczna chciał wspiąć się na wysoką skałę, podczas wspólnego integracyjnego wyjazdu. Do góry szło jej całkiem sprawnie, kiedy jednak znalazła się na szczycie, przestraszyła się wysokości i wpadła w panikę. Nie dała się opuścić na linie, więc trzeba było sprowadzić ja ścieżka z drugiej strony skały.

Wspinaczkowe N jak nowość


Marcin:

Tworzyć, to czasem również pomylić krok w tańcu, albo błędnie ciąć dłutem w kamieniu.

           Ścianka była nowością, a nowość nie jest ulubionym elementem życia osób autystycznych. Mając taka wiedzę, przygotowałem się na kłopoty, które rzecz jasna wystąpiły. Dziewięćdziesięciominutowa trasa solidnym tempem, pieszo w obie strony, centrum wspinaczkowe, które jest innym światem oraz wymagania, które w tym świecie obowiązują, to nieco dużo jak na jeden raz. Co pomogło? Jasne oczekiwania, brak wahania, konsekwencja w działaniu, małomówność i powtarzalność. Dzięki temu było coraz lepiej. Ktoś powie: nowości trzeba raczej unikać. Ja mówię: nowość trzeba oswajać, by w końcu być z nią za pan brat.

Maciek:
           Każdy trening przynosi wiele nowych doświadczeń. Podopieczni próbują nowych dróg wspinaczkowych, nowych bodźców, ale i w ich zachowaniu dostrzegamy nowości. Zmiany u kursantów bardzo mnie nakręcają i wywołują chęć kolejnych prób. Nowe drogi wspinaczkowe, chwyty,  pomysły dopingują nasze dzieciaki do szybszej nauki wspinaczki.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Wspinaczkowe M jak Magnezja


Marcin:
        Dla nie mającego niczego wspólnego z tematem wspinania się, słowo magnezja brzmi enigmatycznie. Jest to nic innego, jak biała substancja, sypka lub w postaci stałej, służąca zwiększeniu przyczepności dłoni wspinacza. 
              Na hali wszędzie widoczne są ślady białego pyłu. Oznacza to, że wspinający się chętnie korzystają z pomocy magnezji, osiągając dzięki temu lepsze rezultaty. Odpowiednikiem magnezji są różnego rodzaju i stopnia podpowiedzi, które są niezbędne do tego, aby „przyczepność”, nie tylko do ściany, ale przede wszystkim do codziennego życia była jak największa.

Maciek:
      „Magnezja jest dobra na wszystko”. Ktoś podczas treningu wspinaczkowego zagalopował się i powiedział nawet, „zamagnezjuj oko”. Ostatnio usłyszałem od znanego wspinacza, „siła nabywcza złotówki wzrosła, teraz za wypłatę można kupić mnóstwo magnezji”. W trakcie sekcji wspinaczkowych z niepełnosprawnymi nie używamy magnezji w kostce, ani w kulce. Każdy z podopiecznych potrzebuje „białej odwagi” w innej formie, tak więc mamy magnezje: w pomrukiwaniu, w huśtaniu, w poklepywaniu i w wielu indywidualnych odmianach. 

czwartek, 6 grudnia 2012

Wspinaczkowe Ł jak łatwość


Marcin:
      Jałowe jest to, co łatwe, a jałowe jest właśnie przez to, że jest łatwe. Wartość pracy mierzę bólem zmęczonych członków i potem. 

To, co dla jednego człowieka jest proste, drugiego może doprowadzić na skraj rozpaczy. Wiemy też, że łatwość niesie w sobie pułapkę ugrzęźnięcia na laurach. Ci, którym trudniej, muszą poskromić własne słabości i włożyć zwielokrotniony wysiłek w to, do czego inni dochodzili bez kropli potu na czole. Wierzę głęboko w to, że nie jest to zmarnowany czas. Moim podopiecznym jest momentami bardzo ciężko, ale bardzo pozytywnymi odczuciami napełnia mnie widok trudności przeistaczającej się z czasem w łatwość. Jałowe jest to, co łatwe, a jałowe jest właśnie przez to, że jest łatwe. Wartość pracy mierzę bólem zmęczonych członków i potem.
To, co dla jednego człowieka jest proste, drugiego może doprowadzić na skraj rozpaczy. Wiemy też, że łatwość niesie w sobie pułapkę ugrzęźnięcia na laurach. Ci, którym trudniej, muszą poskromić własne słabości i włożyć zwielokrotniony wysiłek w to, do czego inni dochodzili bez kropli potu na czole. Wierzę głęboko w to, że nie jest to zmarnowany czas. Moim podopiecznym jest momentami bardzo ciężko, ale bardzo pozytywnymi odczuciami napełnia mnie widok trudności przeistaczającej się z czasem w łatwość. 

Maciek: 
               Najlepsze rady są wypowiadane z pozycji siedzącej. Łatwo powiedzieć, niech się zacznie wspinać. Lekko porusza się po ścianie, niczym pająk, to musi być proste. Najłatwiej wygląda to w telewizji, kiedy pominie się tysiące godzin treningów i przygotowań. Czasami tylko zdarzy się prawdziwy talent, który z prawdziwą łatwością pokonuje wspinaczkowe problemy. Zwykle w tym momencie wspinacz szuka problemu trudniejszego, by nie było łatwo.
            

Wspinaczkowe L jak lęk


Marcin:

       Jeśli coś ci stawia opór i rozdziera cię, nic to- wzrastaj dalej: oto się zakorzeniasz i podlegasz przemianie.

          Przy tak wielu rodzajach „lęku przed…”, dobrym rozwiązaniem wydaje się próba zaprzyjaźnienia się z nim. Są rzecz jasna sytuacje stresogenne (ścianka wspinaczkowa do nich należy), których spokojnie można uniknąć bez potrzeby konfrontowania się z nimi. Można przecież przejść przez życie nie wspinając się, choć gdyby się poważniej zastanowić, zdobyte tu umiejętności wraz z oswojonym lękiem mogą się kiedyś przydać. Sam doświadczyłem kiedyś lęku paraliżującego ciało, umysł i wolę działania. Kiedy ręce i nogi drżą, pot zalewa oczy, a gardło jest suche jak pustynny piach, trudno jest zmobilizować się do konstruktywnego działania. Wykonanie tego jednego, newralgicznego ruchu jest tym, w czym staramy się pomóc młodym adeptom wspinaczki. Swoją postawą, umiejętnościami i wypływającym z tego zdecydowaniem dajemy potrzebującej osobie poczucie bezpieczeństwa. Dzięki niemu o wiele łatwiej wygrać z lękiem.

Maciek:

    W czteroosobowej grupie moich podopiecznych, typowanym na najsprawniejszego wspinacza był najsilniejszy fizycznie chłopak. Szybko okazało się jednak, że gdy przestawał panować nad sytuacją i groziło mu niekontrolowane odpadniecie, wpadał w lekką panikę. Wyprzedził go kolega, który ma mniejszy lęk przed wysokością. On za to nie chce schodzić ze ścianki. Paniczny lęk przed wysokością u sprawnych umysłowo czyni z nich podobnych do autystycznych, ciężko się z nimi skomunikować w tych trudnych momentach. 

środa, 5 grudnia 2012

Wspinaczkowe K Konsekwencja


Marcin:

W dziele tworzenia nie ma miejsca na wybiegi.

      Chcąc bez szkody stosować konsekwencję, trzeba się bardzo natrudzić. Konsekwencja dla konsekwencji, to jak totalitaryzm, gdzie poddany nie ma prawa głosu. Wielokrotnie zdarzyło się, że gdyby nie wnikliwa obserwacja, skrzywdzilibyśmy kogoś, nakazując w imię konsekwencji wykonać taką, czy inną czynność. Być może za faktem, że ktoś nie chce wykonać naszego polecenia kryje się to, że nie może tego zrobić. Ktoś nie może przejść pod ławeczką, bo się pod nią nie mieści. Ktoś inny nie może przejechać na brzuchu po niej, gdyż zahaczył o wystająca z niej śrubkę. Ktoś nie może się wspinać, bo ma stłuczone ramię. Ktoś odmawia założenia czapki, bo jest za ciasna. Pewien uczeń chciał tylko leżeć i reagował agresją na jakiekolwiek wymagania. Okazało się, że nie mógł chodzić wskutek popękanych pięt. W obliczu problemów komunikacyjnych, które są charakterystyczne dla naszych podopiecznych, powinniśmy spróbować wychwycić szóstym zmysłem sedno problemu i nie bać się mądrze odpuścić na jakiś czas.

Maciek:
          Dzieci potrafią wleźć człowiekowi na głowę, więc konsekwentnie trzeba im powtarzać, aby np.: nie wspinały się bez asekuracji, ubrały uprząż, zaczęły się wspinać, patrzyły pad nogi, szukały chwytów, puściły ściany i zaczęły zjeżdżać... Niby to niewiele, ale kiedy konieczne jest kilkukrotne powtórzenie tego każdemu dziecku na jednych zajęciach, staje się to nie lada wyzwaniem. Po kilku miesiącach zajęć można z powodu znużenia pominąć jedną z uwag, ale można być pewnym, że nie przejdzie to bez zauważenia. W tym miejscu przypomina mi się inne powiedzenie, „daj dziecku palec, to Ci rękę urwie”.

wtorek, 4 grudnia 2012

Wspinaczkowe J jak Jakość

Marcin:
        Zadając sobie pytanie o sens trudu związanego z przedsięwzięciem, jakim są zajęcia wspinaczkowe, nasuwa się skojarzenie ze słowem „jakość”. Od momentu wyjścia z klasy na zajęcia, aż do powrotu do niej po 4 godzinach, wszyscy jesteśmy uwikłani w dziesiątki, a może setki sytuacji zadaniowych. Z mniejszą lub większą precyzją sytuacje te powtarzają się. Stanowi to najlepszy grunt do uczenia się tych umiejętności, których nabywanie jest poważnie utrudnione z uwagi na towarzyszące autyzmowi problemy. Mówiąc „jakość”, mam na myśli jakość życia tych osób oraz ich rodzin. Jakość ta poprawi się, jeśli poprawie ulegną elementy funkcjonowania społecznego tych ludzi. Ścianka wspinaczkowa jest bardzo dobrym pretekstem do pracy nad tą niezwykle zawiłą sferą życia.

To prawda, że doskonałość jest nieosiągalna. Ma takie samo znaczenie, jak gwiazda, która prowadzi idącego. Wyznacza drogę i kierunek. Ale liczy się tylko zdążanie i nie ma gotowych zapasów, którymi otoczywszy się można by spokojnie zasiąść. Wtedy bowiem przestaje istnieć pole napięć, które nadaje ci życie i stajesz się jak trup.

Maciek:
         Żeby tak samodzielnie podniósł lewą nogę lub złapał prawą ręką zielonego chwytu. Zamiast kilkunastu metrów wciągniętych na siłę, przesunąć środek ciężkości o trzy centymetry... Aby do tego doszło trzeba zrobić jednak te tak zwane „metry”. Ruszać nogą choćby i z pomocą wiele, wiele razy, wierząc, że ilość w końcu przejdzie w jakość.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Wspinaczkowe I jak Instruktor


Marcin:

Cotygodniowe spotkania z naszym instruktorem pozwalają lepiej się poznać, ale opisany przez psychologów efekt aureoli (przypisanie dopiero co poznanej osobie pozytywnych cech ) trwa nieprzerwanie. Co sprawia, że psychologiczna aureola wciąż świeci nad Maćkiem? Emanująca z niego pewność i siła spokoju, dają duże poczucie bezpieczeństwa. Potrafi on na bieżąco podejmować decyzje i nie waha się cofnąć, jeśli wymaga tego dobro ucznia. Inteligentnie stopniuje trudności, a w sytuacjach kryzysowych reaguje błyskawicznie i skutecznie. Lubi on robić to, co robi i (dlatego) jest w tym bardzo dobry. Miałem kiedyś możliwość zobaczyć mały fragment jego możliwości w konfrontacji z podwieszonym sufitem. Wyglądało to równie nierealnie, jak sen. Z uwagi na skromność bohatera litery „I” zakończę, czekając z niecierpliwością następnego spotkania.

Maciek:

Byłem piratem na morzu Tetydy

w rafie koralowej zatapiałem skarby

teraz w ruinach

walcząc ze sztormami codzienności

próbuję wyrwać choćby przechwyt...

Wspinaczkowe H jak Huśtawka

Marcin:
          To wieloznaczne słowo zawiera w sobie niesłychanie bogatą paletę znaczeń i przesiąknięte jest mocnymi zazwyczaj emocjami. Huśtać się można dla zażycia dreszczyku przyjemności, huśtać się trzeba, gdy odpadło się od ściany, a dzięki asekuracji uchroniło się życie. Jedni reagują na huśtanie w sposób euforyczny, inni zaś w histeryczny. Istna huśtawka… nastrojów. Słowem tym można określić czyjeś funkcjonowanie (tu: postępy wspinaczkowe) Jedno spotkanie napawa dumą i optymizmem, kolejne tylko optymizmem, a następnym razem znów dołącza do niego duma.

Maciek:
           Kto nie lubi się huśtać? Od tego beztroskiego bujania musiało wziąć się pragnienie latania i nieskrępowanej wspinaczki. Pierwotna potrzeba upojenia błędnika. Rausz dostępny małolatom. Huśtawka to nagroda, jeśli dostępna jest tylko w czasie zajęć wspinaczkowych. Jest świetna na zakończanie mozolnego treningu. 

wtorek, 27 listopada 2012

Wspinaczkowe G jak gratyfikacja

Marcin:
Najbardziej pożądanym wariantem byłaby sytuacja, w której wspinanie się dostarcza przyjemności, czyli jest nagrodą samą w sobie. Z uwagi na to, że tak nie jest, konieczne jest używanie częstych gratyfikacji zewnętrznych. Zauważyłem, że jeśli ktoś wspina się obok i osiągnie to, co zamierzył, cieszy się sam lub jest pochwalony przez towarzysząca mu osobę. Osoba z autyzmem czy podobnymi zaburzeniami jest chwalona w sposób ciągły. Podatność na tego typu nagrody nie jest zbyt duża, ale konsekwentna praca pozwala optymistycznie prognozować, że wspinanie się samo w sobie, będzie kiedyś wystarczająca gratyfikacją.

Maciek: (Maciek napisał o Grawitacji, bo w trakcie rozmów wyszło, że może to ciekawszy wątek, niż gratyfikacja. Będzie więc i o tym i o tym:)

Oszukać grawitację. Podobno buddyjscy mnisi opanowali sztukę lewitacji. Reszta musi w nieskończoność trenować psychę, technikę i bułę, by choć przez chwilę wola zwyciężyła nad ciałem. Bez grawitacji nie byłoby wspinania, ale człowiek długo nie zniósłby takiej pustki i prędzej, niż później mielibyśmy zawody we wspinaczce na czas z zestawem gumek recepturek zamiast ekspresów w uprzęży.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Wspinaczkowe F jak forteca



Marcin:

…gdy złamię opór tajemniczej strefy…

              Wymarzona nazwa dla tego miejsca. Trudno dostępna ale jednak do zdobycia. Jesteśmy tu, aby po fragmencie ją zdobywać, burząc tym samym fortecę, która jest w nas. Tworzą ją ból, lęk, opór, niechęć, niezależne od nas ograniczenia. Samo stawianie im czoła daje nadzieję, że mury fortecy zostaną nadkruszone.

Maciek:

          Parafrazując pierwsze zdania kapitana Willarda z „Czasu Apokalipsy”, „Forteca – cholera, wciąż tylko Forteca. Codziennie się łudzę że obudzę się w skałach. Jak pierwszy raz wróciłem po sekcji do domu to, było jeszcze gorzej. Budziłem się i nie było nic. Z żoną prawie nie rozmawiałem. Powiedziałem tylko: "zgoda", gdy podała mi listę z zakupami. Siedząc w domu chciałem być tam. Będąc tam wciąż myślałem o powrocie w skały. Tkwię tu już od lat. Czekam na  przyrost formy, lecz wciąż mięknę. Z każdą minutą w domu czuję się słabszy, żółtki z każdym dniem na panelu nabierają sił. Czuję jak ściany przysuwają się coraz bliżej. Każdy dostaje to, czego  chce. Chciałem drogi i dostałem ją jako karę za grzechy. To była wyjątkowa droga. Po jej zrobieniu miałem już nigdy nie chcieć następnej.”

piątek, 23 listopada 2012

Wspinaczkowe E jak Euforia



Marcin:  
    Czy często zdarza się nam osiągnąć stan zwany euforią? Myślę, że sporadycznie jest wręcz wskazane jego osiągnięcie. Sam osobiście z nim obcuję, widząc progres w umiejętnościach swych podopiecznych oraz… chodząc po rozpiętej w hali taśmie zwanej slackline. Widzę euforię, kiedy uczestnicy doświadczają zachwiania równowagi, huśtając się na linach. Wraz z nami uczestniczy w zajęciach grupa znajomych niepełnosprawnych z Warsztatów Terapii Zajęciowej. Są to osoby funkcjonujące zupełnie inaczej niż moi uczniowie. Nie mając problemów z wyrażaniem emocji, żywiołowo ją eksponują. Proszę pana-dziś pokonałem całą ścianę! Mam problem z ręką- nie dam rady się wspinać. Dziś wszedłem na sam szczyt z zawiązanymi oczami… To tylko niektóre z wypowiedzi. Osoba autystyczna wyraża to samo w sposób nieuchwytny dla otoczenia, często w sposób nieakceptowany. Mimo to, częściej towarzyszy nam „dążenie do…” niż „ucieczka od…”, co sprawia, że konsekwentnie kontynuujemy rajd ku górze.

 Maciek:
       Nie wiem czy to była euforia, ale stan w jakim znalazł się jeden z naszych podopiecznych był na pewno wyjątkowy. Dobrze zbudowany chłopak niepełnosprawny umysłowo, dodatkowo słabowidzący i słabosłyszący, nie wykazywał chęci do wspinaczki. Najlepiej czuł się na swojej ulubionej ławeczce. Z tego błogostanu wyrywaliśmy go na moment wspinaczki. Pewnego razu wymyśliliśmy zjazd na tyrolce. Przygotowanie do zjazdu, a szczególnie krok w przepaść wykonał z paniką w oczach. Podczas zjazdu jednak można było się dopatrywać oznak euforii i zadowolenia, a może nadal to była panika i na koniec ulga.

czwartek, 22 listopada 2012

Wspinaczkowe D jak Dążenie




Marcin:
Dążenie nabiera znaczenia tam, gdzie cel z różnych przyczyn jest trudny do osiągnięcia. Często dążenie jest ważniejsze od samego celu. Dążenie ma dwoistą naturę. Można w nim smakować, delektować się, można go również nienawidzić. Trudno być wobec niego obojętnym. Wspinając się, częściej dążymy, niż osiągamy cel. Wiedząc, że tu i teraz cel jest poza zasięgiem, doskonalimy wszystkie elementy, które obejmuje dążenie.
Jeden się myli, drugiemu się udaje- niech cię te różnice nie trapią. Naprawdę żyzne jest bowiem wielkie współdziałanie: jedno stające się dzięki drugiemu. Ruch nieudany służy temu, który jest bezbłędny. A udany-pokazuje cel, do którego oba wspólnie dążyły. 

Maciek:
 Dążymy do topu, do końca drogi, lub do otrzymania batonika i ulubionej coli. Przed rozpoczęciem wspinaczki jeden z podopiecznych zawsze domagał się picia. Jeszcze zanim  dał się związać liną, wymagał obietnicy otrzymania napoju. Już na początku wspinaczki obracał się do mnie i pytał czy dostanie colę. Dzięki temu dążył wytrwale do swojego celu.

środa, 21 listopada 2012

Wspinaczkowe C jak Cel


 

Marcin:

       Cel jest ważny, ale życie pokazuje, że schodzi on na dalszy plan, a pierwszoplanową rolę gra dążenie do jego osiągnięcia. Ci, którzy zdobyli któryś z biegunów ziemi, byli nieco rozczarowani tym, że nie różni się on od innych punktów. Akcent przesuwa się więc nie na zdobycie, ale na zdobywanie. Cel ma jednak niepodważalną wartość. Nadaje on kierunek i „napęd”. Jeśli przyświeca nam jakiś cel, działanie nasze staje się bardziej świadome. Cele dla naszej grupy są uszeregowane niczym w piramidzie potrzeb Maslova, gdzie warunkiem zaspokojenia potrzeb społecznych są uprzednio zaspokojone potrzeby biologiczne. Cel wspinaczkowy będzie możliwy do osiągnięcia, gdy uczeń nie będzie głodny, nie będzie czuł potrzeby skorzystania z toalety, nie będzie się bał, będzie rozumiał, czego się od niego oczekuje, będzie się czuł bezpiecznie. Nie naciskamy na osiągnięcie celu, jakim jest najwyższy punkt na ściance. Staramy się jednak wymagać i czujnie obserwować rozwój akcji. Taki styl pozwala dynamicznie reagować na pozytywne, jak i negatywne zdarzenia towarzyszące wspinaniu się. 

Maciek:
         Cel to woreczek na magnezję zawieszony w połowie ścianki wspinaczkowej. „Wejdziesz do woreczka, będzie super, nie będziesz się musiał wyżej wspinać”, tak pewnego razu powiedziałem. Dla pierwszego był to cel na jego poziomie, ledwo zipiąc dotknął woreczka zadowolony. Drugi jednak okazał się być o wiele silniejszy i śmignął do woreczka bez trudu. Szybka korekta celu okazała się spóźniona. Nikogo tego dnia nie przekonałem, aby wspiął się powyżej woreczka...

wtorek, 20 listopada 2012

Wspinaczkowe B jak Ból



Marcin:
           Ból jest trudnym do zbagatelizowania przeciwnikiem. Trudno znaleźć w danym dniu wiadomość, w której nie byłoby mowy o bólu. Do walki z nim powołuje się katedry na uniwersytetach. Niewidzialny przeciwnik ale i sprzymierzeniec… Wcześniej czy później staniemy z nim oko w oko. 

Wspinaczka i ból od zawsze pod rękę chadzali. Tylko dzięki temu moc w słabości się doskonali. 

        Znam ludzi, którzy długo i z trudem wspinali się na szczyt górski, raniąc sobie dłonie i kolana, aż znużeni wspinaczką, przed świtem weszli na wierzchołek pojąc się głębią jeszcze błękitnej równiny, tak jak inni szukają jeziora, aby pić z jego wody. 
A znalazłszy się tam, siadają i patrzą, i oddychają głęboko. I serce bije im radośnie, i to jest najpotężniejszy lek na niesmak życia.

Maciek:
        Na szczęście bolą ręce i trzeba zacząć zmieniać pozycje, napinać mięśnie, pocić się i walczyć, aby nie spaść. Gdyby nie ból, to zatrzymalibyśmy się ze wspinaniem chyba dopiero na księżycu. 
A tak to boli i bez ingerencji instruktora trzeba zacząć kombinować. Patrzeć pod nogi, gdzie jest jakiś dobry stopień. Skupić się na ruchu.


poniedziałek, 19 listopada 2012

Wspinaczkowe A jak Ale...

 

Marcin:

Ale co to za pomysł z tą ścianką? Zapewne niejeden zadaje sobie to pytanie. Odpowiem na nie nieco przewrotnie, parafrazując słowa Reinholda Messnera: Chodzimy na ściankę, bo jest. Tak naprawdę to istnieje wiele powodów, dlaczego zadajemy trud sobie, uczniom, rodzicom i instruktorom wspinaczki. Podjęcie tej formy aktywności, to nie tylko samo wspinanie się. Zanim dojdziemy do Centrum wspinaczkowego, musimy wykonać wiele czynności. Konieczne jest zadbanie o kompletny strój, który trzeba zabierać ze sobą. Należy odpowiednio do pogody ubrać się, wyjść na czas, pokonać pieszo długi odcinek drogi. W ciągu 45 minut dzieją się różne rzeczy, które chcąc, nie chcąc trzeba pokonać. Dla uczniów naszej szkoły samo wyjście może stanowić wielkie wyzwanie. Po drodze konieczne jest przejście ulic, osiedli, mostu, przejścia kolejowego, budów, czasem nieobliczalnie zachowujących się ludzi, szczekających psów i wielu innych „utrudniaczy życia”. W związku z tym nasi podopieczni narażeni są na różne pokusy: iść w swoim tempie, iść tą samą drogą, trzymać zawsze/ nie trzymać nigdy nauczyciela za rękę, uciec do osiedlowego Toy Toya, uderzyć osobę, która pojawiła się na ścieżce, przebiec przez ruchliwą jezdnię... Kiedy już znajdziemy się na miejscu, również nie jest lekko. Rozbieranie się i porządkowanie rzeczy to nie łatwa sprawa. Oprócz nas są inni ludzie. Trzeba pilnować, aby uczeń nie wyszedł w czyichś ciuchach. Po przyjściu zjadamy śniadanie na sali wspinaczkowej, a po śniadaniu następuje właściwa część. O tym w naszej opowieści... 

 Maciek:

Ale z niepełnosprawnymi umysłowo?! Takiej sekcji jeszcze nie miałem, ale zobaczymy. Pewnie będzie jazda. Jak się okazało, oni również boją się wysokości tak samo jak „normalni”, czyli jedni się boją inni nie. Jeden patrzy na ścianę i wyraźnie widać, że dzisiaj nie ma spręża i trzeba będzie pomóc i zmotywować. Drugi napiera bez problemu kilka razy pod rząd, aż do solidnego zmęczenia. Trzeci po prostu lubi się wspinać, cieszy go wysokość. Lubi kołysać się na stopniach, kilka metrów nad ziemią i problem może być jedynie z zejściem. Czwartemu ciężko puścić moją rękę, więc ze wspinaczką będzie ciężko. I nie ma „ale”, pozostało normalne wspinanie.

Wspinaczkowe A...be..ca..dło

       Zaczynam nowy cykl pod tytułem Wspinaczkowe A...be..ca..dło. Będzie to tekst poświęcony wspinaniu się grupy  10-letnich osób autystycznych, z którymi obecnie pracuję. Wizja ta powstaje pod wpływem rozmów, przemyśleń, ścierania się poglądów i doświadczeń moich i naszego instruktora Macieja Krzywdy z krakowskiego Centrum Wspinaczkowego Forteca. Będzie to więc próba ujęcia w słowa tego, co rodzi się na naszych oczach w trudzie, zmęczeniu, strachu i niemocy. Mam nadzieję, że będzie ciekawie. Całość tekstu ukaże się za jakiś czas po opublikowaniu wszystkich liter. Owocnego czytania i myślenia. 
Wszystkie cytaty w mojej części tekstu pochodzą z książki a raczej z księgi życia Twierdza Antoine de Saint Exupery

niedziela, 11 listopada 2012

Polka

    — Kto ty jesteś?
— Polka mała.
    — Jaki znak twój?
— Lilja biała.
— Gdzie ty mieszkasz? 
— Między swemi.
— W jakim kraju?
— W polskiej ziemi.
— Czem ta ziemia?
— Mą Ojczyzną.
— Czem zdobyta?
— Krwią i blizną.
— Czy ją kochasz?
— Kocham szczerze.
— A w co wierzysz?
— W Polskę wierzę!
— Coś ty dla niej?
— Wdzięczne dziécię.
— Coś jej winien?
— Oddać życie.

niedziela, 4 listopada 2012

Slackline

Slackline (ang. slackline - luźna linia) – dyscyplina sportowa polegający na chodzeniu i wykonywaniu trików na taśmie, zazwyczaj o szerokości 2,5-3,0 cm, rozwieszonej i napiętej między dwoma punktami (drzewami, skalnymi turniami) na wysokości od kilkunastu centymetrów do kilkuset metrów.
Raz na tydzień chodzę ze swoimi uczniami do Centrum wspinaczkowego Forteca w Krakowie. Uwagę moją przykuła niepozorna taśma rozpięta między dwoma słupami. Postanowiłem spróbować i... było bardzo ciężko złapać równowagę. Taśma chybotała, drżała i rżała (ze mnie:) Nie dawałem za wygraną i wciąż nie daję, bo to dopiero nieśmiałe początki. Zabawa ta angażuje ponad tak wiele partii mięśni, że trudno zliczyć, ale za to czuje się je dokładnie na drugi dzień. Chęć pokonania całej długości taśmy (tu tylko kilka metrów) zmusza do intensywnego atakowania jej raz za razem. Znakomita zabawa, która wnosi w życie ciekawy powiew:)
Tu zobaczysz, jakie możliwości daje slackline i jakie możliwości zarazem posiada człowiek... http://slackline.pl/

czwartek, 25 października 2012

Rówieśnik

Przeczytałem dziś artykuł o Michale Łysku (1.03.1973 - 14.03.1997) . Był on wybitnym, doskonale zapowiadającym się umysłem matematycznym. Był rówież wspaniałym, młodym, kochającym życie człowiekiem. Do dziś trzymam wklejoną notke dziennikarską o nim: (...) Nie przeżył 24 letni Michał Łysek, student UJ, który w piatek (14 marca 1997 r.) przed godziną 20 znalazł się w okolicy stacji kolejowej w Borku Fałęckim. (...) Napastnicy bili go kijami baseballowymi po głowie. Michał zmarł w niedzielę w Klinice Neurotraumatologii na skutek uszkodzenia mózgu. Mimo upływu lat, jestem dziś tak samo poruszony, jak wtedy. Byłem studentem i nagle znalazłem się w tłumie ludzi, podążającym przez Kraków w ciszy. Był to biały marsz protestu wobec bestialstwa. Atmosfera tego wiecu będzie mi towarzyszyć na zawsze. Pamięć o Michale żyje- ufundowane jest stypendium jego imienia dla zdolnych matematyków, a cześci jego ciała wciąż dają lepsze zdrowie i życie innym.

Ławeczka

   Była sobie ławeczka. Ławeczka, jak ławeczka. W dzień znajdowali na niej wychnienie strudzeni życiem emeryci, w nocy zaś służyła młodszym pokoleniom, które spragnione rozmowy i nie tylko, spędzały na niej długie godziny. Ławeczka cierpliwie znosiła zróżnicowane towarzystwo korzystające z jej gościnności. Pewnego dnia pojawiła się ekipa z krakowskiej spółdzielni mieszkaniowej i zaczęła wykopywać ławeczkę. No! wreszcie będzie spokój, pomyśleli ci, którzy mieli już dosyć hałasów dochodzących z ławeczki. Co??? Jak oni mogą zabierać nam jedyne w okolicy miejsce odpoczynku i wymiany narzekań na naszą niełatwą rzezywistość? Dwie zwaśnione grupy strały się na tyle mocno, że konieczne było wezwanie służb porządkowych.Czy da się rozstrzygnąć, po czyjej stronie jest racja?  Czy ważniejsza jest racja mojsza, czy twojsza?
Moja racja jest mojsza niż twojsza, bo moja racja jest najmojsza!

niedziela, 21 października 2012

Rzepa

Czytam i czytam i nadziwić się nie mogę... Książka Kamień na kamieniu Wiesława Myśliwskiego nie przestaje mnie fascynować, wstrząsać, zaskakiwać... Jadąc w pełnym, dusznym przedziale pociągu zaczął mną zarzucać niekontrolowany śmiech. Ludzie obok zerkali, a oparcie siedzenia trzęsło się, jak galareta. Śmiechu nie dało się powstrzymać mimo, że tekst był opisem egzekucji. 
Oto on:  
I od razu zaczęli nas lufami na środek polany popychać. Wyznaczyli nam dół jakieś dziesięć metrów długi, ze dwa szeroki i kazali kopać. Jednym po jednej stronie, drugim po drugiej, co znaczyło, że będziemy tak padać głowami ku sobie. Kopałem, byle kopać, a cały czas myślałem, jak tu uciec, i jak uciec, bo przecież z każdą chwilą śmierć zbliżała się w sto koni. Naprzeciwko mnie kopał Zioło z Bartoszyc i już mu nawet łzy po twarzy ciekły i smarkał się jak dziecko... Ale tak zwyczajnie zerwać się i w las, to nie zdążę doskoczyć do drzew i pierwsza seria mnie dosięgnie. Choć do drzew było paręnaście kroków, nie więcej. Tylko, że za nami stali te psubraty, jeden obok drugiego, z lufami w naszych plecach. Doszło mnie nawet, jak któryś z nich pierdnął. Myślałem, że to któryś z chłopów ze strachu. Ale zaśmierdziało wyraźnie od tyłu, jakby skisłą rzepą.

środa, 17 października 2012

17

Będzie z niego na pewno piłkarz! Ale dlaczego? zapytała moja mama 39 lat temu 17 października. Dzisiaj biało-czerwoni grają na Wembley z Anglikami.

Historia zatacza koło i tylko dzięki deszczowi zagramy znów 17-ego. Nie ma to, jak złapać dobry humor o poranku. Później trzyma jakoś. Stało się to dzięki tym zdjęciom... 

 Jest tak piosenka: W trawie w czasie deszczu siedzi ślimak zły... Tak było i na naszym "największym wiadrze świata". Na trybunach w czasie deszczu siedzi kibic zły... Jak tu nie być złym, skoro przyszło się, przyjechało się, przyleciało się... a tu basen niemal.

Dwóch spośród zgromadzonych wiernych fanów wykazało się ułańską fantazją i ruszyło na płytę główną, ożywiając umysły tych, którzy nie potrafili zrozumieć, dlaczego po prostu nie zamknięto dachu. Za nimi ruszyli stewardzi (modne od euro określenie) i zabawa gotowa. Piłkarzem nie zostałem, ale wiem, że na pewno nie jest to nasz narodowy sport.Mimo tego życzę naszym, aby tak, jak 39 lat temu wywalczyli remis.
Ps. Wróciłem wieczorem i nie widziałem meczu, ale nasi naprawdę wywalczyli remis!!!

niedziela, 14 października 2012

Belfer

Dziś Dzień Nauczyciela. Dostałem pięknego mms-a od mojego byłego wychowanka, którego uczyłem w ramach wczesnego wspomagania rozwoju. Serce rośnie. Po przyjeździe do domu przeczytałem bardzo rzetelny artykuł na temat sytuacji w zawodzie nauczyciela. Wahałem się czy patrzeć na komentarze, ale co tam- oto jeden z nich: Tym nierobom nauczycielom jeszcze jest zle ile dni w roku tak naprawde pracujecie w porownaniu do innych zawodow - wakacje , ferie , swieta , dlugie weekendy wolne i platne 100% w wkacje to powinniscie dostaclopate do reki i rowy czyscic a w ferie odsnierzac urlopu tyle co wszycy max 26 dni i ani deka wiecej bando nierobow.
Cytat dosłowny, więc nie poprawiałem błędów. Myślę sobie, że tacy ludzie czasem awansowali np. na głowę państwa tj. np. Kambodża i wdrażali w życie swe szczytne i słuszne idee. Bardziej światli wiedzą, do czego to doprowadziło. 

czwartek, 11 października 2012

Słowo


"Ale są nieraz takie chwile, że porządnych słów trza by się nie wiadomo ile powiedzieć, a i tak nie zrównają się choćby z jedną kurwą,bo jakby puste, ślepe i kulawe były. I za głupie na to wszystko, choć porządne. Porządne słowa dobre są, kiedy życie jest porządne".  

Wiesław Myśliwski Kamień na kamieniu

wtorek, 9 października 2012

Relacja

 Sześciu bandytów napadło na znanego boksera Amira Khana, który wraz z bratem wracał swoim luksusowym Range Roverem do domu...

Oto relacja świadka:
"Zatrzymali się autem tuż przed Range Roverem, przynajmniej jeden miał broń. Jeden z nich podszedł do Amira i uderzył go w twarz, ale ten tylko się odsunął i znokautował bandytę. Pozostała piątka rzuciła się na Amira i jego brata, ale oni nie wystraszyli się i rozkładali jednego przeciwnika po drugim. Po prostu bronili swojej własności".
A oto potencjalna relacja jednego z napastników (wymyślona wprawdzie, ale czy nie można byłoby się spodziewać takiego opisu zdarzeń z ust napastnika?)
"Wracaliśmy do domu. Było już ciemno, bo długo uczyliśmy się do egzaminu. Wiedzieliśmy, że to znana postać, więc po prostu chcieliśmy się przywitać. On zaczął po kolei nas bić. Na nic nasze błagania, aby tego nie robił. Do tego wyzywał nas i obrażał nasze uczucia religijne. Od tego momentu nie możemy spokojnie spać po nocach, uczyć się ani pracować. Trauma pozostanie do końca życia. Z dnia na dzień, zarówno ja, jak i moi pobici koledzy popadamy w stopniową depresję. Nasze życie legło w gruzach, a roztaczające się przed nami perspektywy zaliczyć należy do przeszłości. To wszystko przez jednego tylko zwyrodnialca, który wraz z bratem postanowił zabawić się naszym kosztem"...
 

środa, 3 października 2012

Pączek

    Zostałem kiedyś zaproszony na sylwestra do Berlina. Zapraszał kolega, którego poznałem na Islandii. Po oficjalnym przedstawieniu mnie rodzinie, zasiedliśmy do stołu, na którym pojawił się talerz i... pączek. Nie pozostało nic innego, jak spałaszować ten niezdrowy, ale z pewnością kuszący rarytas. W trakcie jedzenia odniosłem dwa wrażenia. Pierwsze, że wszyscy jakoś zbyt uważnie mi się przypatrują (wszak jestem głównym gościem, więc nie ma się co dziwić). Drugie wrażenie dotyczyło smaku pączka- było z nim coś nie tak (jakże mogło być nie tak, skoro podano mi go przed nos, i nie wypadało częstować gościa nieświeżym pączkiem- pomyślałem znów). Zasiadający przy stole zadawali mi pytania o to, czy mi smakuje. Oczywiście, odrzekłem (myśląc, że moja mama robi 100 razy lepsze pączki). Czy oby na pewno smak jest w porządku? Jak najbardziej! Jednak czułem, że do końca tak nie jest. Pączek zniknął, a wszyscy wciąż przenikali mnie jeszcze bardziej przeszywającym wzrokiem. Nagle usłyszałem salwę śmiechu... Wiedziałem, że tak będzie- skwitował całą sytuację mój kolega... Pączek miał nadzienie... musztardowe. Cała zabawa polegała na tym aby stwierdzić, czy zjem smakołyk i jeszcze pochwalę i podziękuję, czy też plunę z obrzydzeniem. Dziwne, ale nasza krótka znajomość pozwoliła z całą, niewzruszoną pewnością powiedzieć, że nawet się nie skrzywię i uśmiech nie zniknie z mojej twarzy.

Ziele

     Pisząc to piję napar z dobrego ziela. Chodzi o ostrokrzew paragwajski, czyli yerba mate. Przez przypadek trafiłem do sklepu o tej nazwie, co zainspirowało mnie do napisania kilku słów o zielu, które zasługuje na miano kultowego. 
    Czy nie wzbudza zaciekawienia fakt, że odległej przeszłości misjonarze, którzy przypłynęli do brzegów Ameryki Południowej aby pełnić swą powinność, zastali ludzi niedożywionych, ale krzepkich? Tajemnica ich witalności tkwiła w yerba mate właśnie. W sklepie usłyszałem nieco szokującą historię. Mianowicie w czasie, gdy tamtejszym krajom nie powodziło się tak dobrze jak obecnie i brakowało jedzenia, rodzice dawali dzieciom do picia napar z dobrego ziela... Zawiera ono na tyle substancji odżywczych, aby pomóc w przetrwaniu. Sam będąc w podróży, poznałem Argentyńczyków, którzy przechadzali się z parującymi tykwami i termosami, z których robili dolewkę. Zaciekawiony spróbowałem wraz z nimi tego specyfiku. Jedynie uprzejmość trzymała mięśnie mojej twarzy na wodzy. Uśmiechałem się, ale czułem smak... popiołu. Rzeczywiście moc dobrze zaparzonej mate i co za tym idzie smak, są nie do przejścia. W naszym klimacie i przy naszych gustach wystarczy wsypać do naczynia niewielką ilość suszu. Efekt działania wraz ze smakiem będą takie, jak sobie tego życzymy. Każdy z producentów znalazł swój patent na własny produkt. Jedni więc trzymają susz w skrzynkach z drzewa różanego, inni dodają do ziela prawdziwe skórki pomarańczy, cytryny, inni twierdzą, że... i tak niemal bez końca. Jest yerba mate wędzona, masz ochotę na miętową? Proszę bardzo. Jest smak kawy (w zastępstwie której coraz częściej pije się napar), jest energetyzująca z guaraną, jest taka, którą zwą diabelską... Najlepsza jest jednak klasyka. Pozdrawiam właściciela sklepu Dobre ziele. Bardzo miło się gawędziło.

środa, 26 września 2012

Wzór

Na pewno nie raz zastanawialiśmy się nad tym, jak to jest, że ludzi dobrych dotykają wielkie tragedie, tych złych zaś jakby omijały i dobrze się mają. Myślimy, że dobry bohater powinien być nagrodzony, łotr ukarany. Jednak tak nie jest... Pewien autor, aby dać odpowiedź na to frapujące pytanie przedstawił przepiękny gobelin, który oglądany z prawej strony jest kunsztownie utkanym dziełem sztuki, gdzie nici różnej długości i koloru składają się na podniosły, radujący duszę obraz. Ale po odwróceniu gobelinu na lewą stronę widzimy galimatias wielu nitek: jedne krótkie, inne długie, jedne gładkie, inne pocięte i zasupłane, rozbiegające się w różnych kierunkach. Autor (Wilder) ofiaruje ten obraz, jako wyjaśnienie, dlaczego dobrzy ludzie musza cierpieć. Bóg ma wzór, do którego dopasowuje nasze życie. Jego wzór wymaga, żeby życie niektórych było pokręcone, z węzłami, lub krótko przycięte, podczas kiedy życie innych może się rozciągać do godnej podziwu długości, nie dlatego, że jednej nitce należy się coś więcej, niż innej, lecz poprostu dlatego, że takie są wymagania wzoru. Oglądany od spodu, z naszego, ziemskiego punktu widzenia, Boży wzór kar i nagród wydaje się arbitralny i bezplanowy, jak lewa strona gobelinu, ale oglądany spoza ziemskiego życia, z punktu widzenia Boga, każdy skręt i węzeł ma swoje miejsce w tym wspaniałym planie i przyczynia się do powstania arcydzieła.
Na porównanie to powołał się Harold S.Kushner w książce Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom. Stracił on syna, chorującego na bardzo rzadką chorobę zwaną progerią. Dziecko bardzo szybko się starzeje i w wieku kilkunastu lat odchodzi. Koncepcja wzoru przemówiła do jego zrozpaczonego umysłu i zburzyła wizerunek poukładanego świata, w którym dobrym ludziom nie powinny sie przytrafiać tak straszne rzeczy...

Sms

Sms stał się równoprawnym do innych środkiem komunikacji. Jeśli ktoś na niego nie odpowiada, znaczyć to może wiele. Sms może przyprawić o zakłopotanie, czy rumieniec na twarzy. To tylko i aż +/- 160 znaków na ekranie telefonu. Przytoczę smsy od mojego dobrego kolegi, który będąc w Gruzji, relacjonował przebieg swej eskapady na najwyższy szczyt Kazbeg. 



  • Cześć. U nas bajabongo. Słońce praży. Gruzini karmią nas owocami, poją wodą, winem i co tam mają. Śpimy w szkole w winnicy. Generalnie droga jest celem. 
  • U nas bajer... Spaliśmy w hydroelektrowni! Wypiliśmy morze piwa i suszona rybka też była. Gruzja wypas! 
  • Ruszamy drogą wojenną na rowerach ku Kazbegowi. Mam wątpliwości ale spróbujemy. Trzymaj kciuki.
  • Siemano. Walnęliśmy przełęcz na 2300m. na bikach z ładunkiem ok. 20 kg. Był pot i przekleństwa. Teraz pakujemy się w góry. Na Kazbega będzie jakieś 5000 m. Będzie sprawdzian, jakich mało. Do później. 
  • Hej! Jak tam? U nas nuda. Kiblujemy na 3600 . Słońce na maxa, łeb boli, spawanko, brak apetytu... Jest pięknie! Ale ale... Kazbeg 5081 zdobyty!


środa, 19 września 2012

Kreatywność

Ostatnio jest dosyć głośno na temat Mariusza Pudzianowskiego, który wzbudza wiele, często negatywnych emocji. Zdobywszy wszystko, co się dało zdobyć jako strongman, zaczął ćwiczyć i pojawiać się na galach mieszanych sztuk walki. Zawsze zapowiadał, że tanio skóry nie sprzeda. Któryś z kreatywnych internautów opowiedział, jak to (niby) było z tym sloganem...
Robiłem kiedyś z Pudzianem, a właściwie to nie z nim tylko obok... robilismy na Stadionie Dziesięciolecia. Ja sprzedawałem majtki i skarpetki, a Mariusz kurtki i plaszcze ze skaju. Wiadomo jak bylo na stadionie... Biedni Warszawiacy przychodzili tam kupować i choć było tanio, to zawsze chcieli się targować i zbijać cenę... Mariusz nie miał smykałki do interesów. Ludzie to wykorzystywali i łatwo się z nim targowali, robili w wała , bo też zbyt dobrze nie rachował. W efekcie sprzedawał towar taniej, niż sam musiał płacić. Skajowe kurtki brał od producenta na krechę i kiedy po paru miesiącach okazało sie, że narobił sobie długu i musial dolożyć sporo kasy do interesu, to po prostu oszalał.. zaczal rozwalać wszystkie szczęki dookola , rzucał Chinczykami na lewo i prawo , wrzeszczał z wściekłością : "Już nigdy tanio skóry nie sprzedam" Przyjechaly slużby i zawinęły go w kaftan , dostał pare zastrzyków na otumanienie ... Pamietam jak go pakowali do karetki, ze spuszczoną glową mamrotał pod nosem : "tanio skóry nie sprzedam....tanio skóry nie sprzedam"...

czwartek, 13 września 2012

Misiek

Misiek nie miał w życiu wiele szczęścia. W zasadzie można powiedzieć, ze los był dla Miska wyjątkowo niełaskawy. Jakby prawo do godnego życia nie uwzględniało małych kundelków.
Misiek nie tylko nie spotkał nigdy kogoś, kto by go pokochał. Nie miał swego skrawka ziemi, nie wie czym jest własne podwórko, ani kawałek ciepłego koca. Nie zna widoku własnej miski, ani nie wie czym jest ciepły uśmiech Pana na widok sterczących uszu. Wyrzucony z auta w mroźny, styczniowy dzień, zamieszkał pod sklepem.
Spędzał tu mroźne dnie i jeszcze mroźniejsze noce. Kawałek chodnika przy tym sklepie stał się jego domem. Ale nawet tu przeszkadzał. Pobity ledwo przeżył. To wszystko, czego doświadczył od ludzi na swoim skrawku chodnika pod sklepem. Ale nie dane było Miśkowi odejść tej zimy. Pobity, okaleczony i poraniony doczekał wiosny, a po niej przyszło lato. Mijały dni, coraz gorętsze, bez wody i kawałka cienia, a mały Misiek trwał na swoim skrawku chodnika. Wziął co mu los dał, pogodzony z życiem..
Dopiero jesień przyniosła to, na co Misiek czekał cale życie. Ktoś Miśka zauważył. Szwendający się pies został zgłoszony do lokalnego schroniska, ale pracownikom nie udało się go złapać, za to bardzo psa przestraszyli. Osoby, którym nie był obojętny los tego psa, na naszą prośbę podjęły się próby odłowienia. Pierwszy dzień zakończył się porażką, a dnia drugiego okazało się że pies co prawda jest pod sklepem, ale znacznie kuleje i jest jeszcze bardziej wystraszony. Po kolejnych dwóch dniach prób Misiek w końcu został złapany.
Ze względu na obrażenia  Misiek trafił do weterynarza i wtedy okazało się, że ten mały kundelek ma złamaną kość prącia, zwichnięty nadgarstek i wybity bark. Na RTG wyszedł również śrut pod skórą - bo do niechcianych kundelków nawet się strzela. Pies ma dodatkowo chore serce.
Misiek przebywa w domu tymczasowym. Potrzeba środków na jego leczenie. Nie zwrócimy mu życia, nie sprawimy by zapomniał o tym, jak pełne cierpienia i upokorzeń życie ofiarował mu los. Ale możemy podarować mu godne dalsze życie. Chociaż on, mały kundelek, o nic nie prosi, niczego się nie domaga. Układa się w kącie na swoim skrawku koca, zamyka oczy i marzy, że znów jest malutki, że stawia pierwsze kroki a mama pcha go noskiem przed siebie, w wielki świat. A on, mały Misiek, reprezentant kundelków, idzie szukać swojego skrawka ziemi, kawałka chodnika, własnej miski. Bo tylko w snach kundelki mają swoje miski, tylko tam kogoś obchodzą. Potem przeciąga Misiek obolałe łapy, budzi się, spogląda za okno i wie, ze to tylko marzenia. 
Teraz, kiedy jest już chory i okaleczony, kiedy duża część życia za nim, a coraz mniej przed nim, właśnie teraz on, Misiek, ten zwykły kundelek, ze swojego kawałka chodnika został zabrany przez człowieka. Teraz, kiedy meta życia coraz bliżej..

środa, 12 września 2012

Sprzeczność

Przeglądając książki Ryszarda Kapuścińskiego natrafiam na ciekawy cytat mistrza. Jak to jest? Zdaje się on pytać. Mamy do czynienia ze sprzecznością niemożliwą do rozwikłania.
Człowiek jest śmiertelny; Bóg wieczny.
Człowiek jest ułomny; Bóg doskonały.
Człowiek nie posiada daru wszechobecności; Bóg jest wszechobecny.
Wiedza, władza i moc człowieka są wielce ograniczone; Bóg jest wszechwiedzący, wszechwładny i wszechmocny. "Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo". Gdzieś tu tkwi błąd. Arystotelesie, Kartezjuszu, Leibnizu... Na pomoc!

sobota, 1 września 2012

Ulotność


Pewnego razu zobaczyłem ciemną chmurę, która poruszała się według jakiegoś niepojętego schematu. Zbliżała się coraz bliżej, a w końcu "pochłonęła" potężny dąb obok domu. Było to stado szpaków, które przystanęły na chwilowy odpoczynek. Wykorzystując ten moment, pobiegłem na najwyższą kondygnację domu i z bardzo bliska obserwowałem ten nieopisany rwetest, jaki urządziło to bardzo sympatyczne stado. W jednym momencie wszystkie zerwały się do lotu, a na twarzy dało się odczuć podmuch tysięcy skrzydeł. Rzadko zdarzają się takie chwile, ale na pewno długo się je potem wspomina.

piątek, 17 sierpnia 2012

Surowość

Spotkałem się z trafnym, moim zdaniem podsumowaniem tego, co się stało z dziewczynami z zespołu Pussy Riot.
po pierwsze - nie myśl; 
jak - myślisz, to nie mów; 
jak mówisz - to o tym nie śpiewaj;
 jak śpiewasz, to przynajmniej tego nie publikuj; 
a jak publikujesz, to się nie dziw.
 Miałem okazję być w tej świątyni. Ryszard Kapuściński w mistrzowski sposób przedstawił proces zaplanowanego niszczenia tego miejsca, w którym ostatecznie powstał... basen. Po wielu latach z wielkim trudem odbudowano ten święty dla Prawosławnych przybytek. Dziewczyny w tych strojach i z tym repertuarem na pewno nie wpasowały się w to miejsce. Myślę, że zrobiły coś głupiego, ale wiem też, że w ten sposób chciały wyrazić swoje NIET dla poczynań władz na najwyższym szczeblu. Dwa lata łagru za ten wybryk- kto wie, czy zarówno ten wyrok, jak i stopniowo narastające protesty nie doprowadzą do poważniejszego wybuchu niezadowolenia. Dziewczyny zasygnalizowały władzom, że nie tędy droga, władze jednak nie zajmują się dialogiem- stawiają na przykładną surowość...

czwartek, 16 sierpnia 2012

Nasi

Ze spaceru po Berlinie. Czuję się tu bardzo swojsko. Za każdym razem jednak można zachwycić się, a może ulec zaskoczeniu czymś innym. W tym mieście na pewno nie jest nudno. Niby podobnie, jak w Polsce, ale wszystko na większym luzie. Idąc do widocznej na zdjęciu szacownej Katedry Berlińskiej stanąłem na moście, zastanawiając się, jak do niej dojść. Uderzył mnie przykry zapach rozkładającej się uryny. Dziwne to, ale wiadomo, że wszelkie zaułki, załomy, tyły budynków często miewają różne zastosowania. Pod mostem w śpiworach spało pięć czy sześć osób, które, jak się domyślam przyczyniły się do zaistnienia duszącego aromatu w najmniej oczekiwanym miejscu w Berlinie. Z jednego ze śpiworów wychyliła się wymięta twarz młodego człowieka, który tubalnym głosem zapytał innego kompana: Która godzina? Dwunasta- dało się usłyszeć znudzony i zapijaczony (sądząc po zapachu alkoholu) głos. Pier... śpię dalej.
Nasi i tu byli.

czwartek, 26 lipca 2012

Człowiek

“Na temat humanitarności proszę mówić 
z humanistami” Ta popisowa wypowiedź padła z ust naszego reprezentanta w sejmie. Minister rolnictwa Marek Sawicki pozwolił sobie na ten pseudointelektualny zwrot w kontekście głośnej sprawy uboju zwierząt bez ogłuszania. Minister nie widzi w tym nic zdrożnego, złego czy wogóle uwagi wartego. Ta odważna wypowiedź dała mi do myślenia. Jak to możliwe, aby reprezentować naród i pozwalać sobie na wypowiedzi, które można wyprodukować pod budką z piwem? Co to za człowiek, który z szyderczym uśmiechem i bez mrugnięcia okiem, twardo i dobitnie pokazuje taką hardość? Przecież można inaczej. Można się tą sprawą zainteresować, ale przecież w rachubę wchodzą gigantyczne pieniądze właścicieli rzeźni zajmujących się tym haniebnym procederem. Ten człowiek nie może być w porządku, skoro z taka kpiną wypowiada się i tym samym legitymizuje ubój koszerny. Niedługo po tym minister stracił posadę. Nie dziwi mnie to, jednak z ciekawością czekam na doniesienia o nowej posadzie ex ministra- lepszej, wygodniejszej, intratniejszej. Cieszę się, że nie muszę pracować z kimś takim, czy w jakikolwiek sposób być od niego uzależnionym. Mam też nadzieję, że nie za często będzie się o nim mówić w mediach. Wstyd mi za kolejnego "polityka".

środa, 18 lipca 2012

Prezent

Prezent nie musi być drogi. Ten jest na naszą trzecią rocznicę ślubu. Weź łopatę i znajdź jakąś górkę do wyrównania (tu był kompostownik z mieszkającym w środku kretem). Zawartość górki wywieź w jakieś miejsce (unikaj miejsc publicznych) a w to miejsce przywieź kilka taczek piachu najlepiej w jasnym kolorze. Z przyciętej wcześniej trawy ułóż cyfrę rocznicy ślubu, urodzin itp. Serduszko można ułożyć z jakiegoś ciekawego materiału (tu kwiaty sumaka octowca). Prezent gotowy. Jeśli się nie spodoba, to kolejnym razem będzie lepszy, jeśli oczywiście w pracy będą lepsze płace:)

poniedziałek, 9 lipca 2012

Wstyd

Krótkie rozmyślanie będzie dotyczyć powiązania wstydu z  kandydowaniem na szefa PZPN. Polski Związek Piłki Nożnej będzie mieć nowego Prezesa. Piłka nożna interesuje mnie bardzo mało. Zdecydowanie bardziej przyjemnie dopinguje się naszych siatkarzy, szczypiornistów, żużlowców i wielu innych sportowców. Interesuje mnie jednak  to, dlaczego fotel Prezesa PZPN przyciąga kandydatów takich jak Grzegorz Lato, Zdzisław Kręcina czy choćby Ryszard Czarnecki. Zdaje się, że osoby te nie odczuwają wstydu. Wystarczy poczytać o każdym z nich i wiadomo, że nie cieszą się oni sympatią tłumów mimo wszystko zainteresowanych piłką nożną. Tak naprawdę sam nie potrafię znaleźć kilku pozytywnych zdań na temat któregoś z tych gentlemanów. Czy można obdarzyć ich zaufaniem społecznym? Nie. Czy są to osoby mało kontrowersyjne? Nie. Czy gdyby pensja za sprawowanie tej zaszczytnej funkcji wynosiła 5 tysięcy, to czy któryś z tych panów kandydowałby wciąż, twierdząc, że leży mu na sercu dobro polskiej piłki? Nie. Mając świadomość tego oraz innych obciążających faktów, panowie nie znikają z przestrzeni publicznej, lecz twardo obstają przy swoim. Grzegorz Lato na to jak na lato, Zdzisław Kręcina jak zwykle coś kręci, a Ryszard Czarnecki coś ściemnia. Czarno to widzę, ale prawdziwe emocje dopiero przed nami.