W gospodarstwie dzień nie od słońca się zaczyna, ale od głodu stworzeń. Wszystko kwiczy, ryczy, rży, gdacze, że nie wiadomo, komu najpierw. A najgorsze świnie, jeszcze surowego nie zjedzą, tylko gotuj im, i najbardziej ze wszystkiego żarte. Samych macior (mam) dwie. To jak miot się uda, nieraz do dwudziestu z jednej, do dwudziestu z drugiej i żadnego nie sprzedaję, wszystko na chowanie. Wejdzie do nich człowiek z żarciem, to nogi nie ma gdzie postawić. Bielusieńko, jakby tak bzu w chlewie narozrzucał. A przypną się do cycków, to tylko ssanie wszędzie słychać. , cie, cie, cie. Jakby sieczkę gdzieś rżnęli albo deszcz po ścianach siąpił. A maciora nic, leży rozwalona pośród tego bzu, mógłby pan pomyśleć, że zdechła. Brzuch otwarty na oścież, ślepia przymrużone i prawie nie oddycha. A te kwiczą, łażą po niej, wyrywają sobie cycki. Gorzej zajadłe niż psięta. Ale musisz pan wiedzieć, że cycek cyckowi nierówny, choć wszystkie jednej matki. W jednym więcej mleka, w drugim mniej. Ten jędrniejszy, tamten flak. A i prosięta rodzą się nierówne, to cherlawe, grymaśne, tamto znów pazerne. To takie pazerne potrafi nieraz trzy cycki obdoić. I biją się tak o te cycki. Szczęście, że nie mają pazurów.Bo gdyby tak miały, darłyby się do krwi. A maciora góra mięsa i sama pokora. Czasem tylko nogą fiknie, jak które za bardzo ją swędzi, i leży, póki do ostatniej kropli jej nie wyssą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz