Bo nie widziało mi się być księdzem. Całe życie tylko msze odprawia, a jeszcze chodzić w sukni jak baba. Choć niby pod tą suknią, chłopaki mówili, ksiądz ma takie same portki jak chłop. Ale co to za portki, jak musi zakrywać. A prócz tego podobała mi się Staśka Makulanka. Pasła z nami krowy na łąkach... i klęła, że niejeden dorosły by jej nie dorównał, żeby nie wiem, jak był wściekły. W księdzu co mi się tylko podobało, to spowiedzie. Musi dobrze być tak siedzieć se w konfesjonale za kratkami i słuchać grzeszników z całej wsi. Ech, dopiero bym się nadowiedział. . I odpuszczać, nie odpuszczać, zadawać pokuty. A najwięcej bym piekłem straszył, i to aż by włos się jeżył, skóra cierpła, zęby szczękały i łzy ciurkiem ciekły. Tylko że to trzeba by wymyślić inne piekło, bo tego ludzie przestali już się bać.
Łączna liczba wyświetleń
środa, 30 stycznia 2013
niedziela, 27 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o maciorze
W gospodarstwie dzień nie od słońca się zaczyna, ale od głodu stworzeń. Wszystko kwiczy, ryczy, rży, gdacze, że nie wiadomo, komu najpierw. A najgorsze świnie, jeszcze surowego nie zjedzą, tylko gotuj im, i najbardziej ze wszystkiego żarte. Samych macior (mam) dwie. To jak miot się uda, nieraz do dwudziestu z jednej, do dwudziestu z drugiej i żadnego nie sprzedaję, wszystko na chowanie. Wejdzie do nich człowiek z żarciem, to nogi nie ma gdzie postawić. Bielusieńko, jakby tak bzu w chlewie narozrzucał. A przypną się do cycków, to tylko ssanie wszędzie słychać. , cie, cie, cie. Jakby sieczkę gdzieś rżnęli albo deszcz po ścianach siąpił. A maciora nic, leży rozwalona pośród tego bzu, mógłby pan pomyśleć, że zdechła. Brzuch otwarty na oścież, ślepia przymrużone i prawie nie oddycha. A te kwiczą, łażą po niej, wyrywają sobie cycki. Gorzej zajadłe niż psięta. Ale musisz pan wiedzieć, że cycek cyckowi nierówny, choć wszystkie jednej matki. W jednym więcej mleka, w drugim mniej. Ten jędrniejszy, tamten flak. A i prosięta rodzą się nierówne, to cherlawe, grymaśne, tamto znów pazerne. To takie pazerne potrafi nieraz trzy cycki obdoić. I biją się tak o te cycki. Szczęście, że nie mają pazurów.Bo gdyby tak miały, darłyby się do krwi. A maciora góra mięsa i sama pokora. Czasem tylko nogą fiknie, jak które za bardzo ją swędzi, i leży, póki do ostatniej kropli jej nie wyssą.
czwartek, 24 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o lotniku
Żałuję, że nie byłem lotnikiem, bobym sobie postawił takie śmigło jak u Jasia Królów na grobie. Strasznie mi się to śmigło podoba. Ale cóż, ni pies, ni wydra człowiek. A Jasiu, kiedy był ostatnim razem we wsi, miał już kapitana. Rozbił się na odrzutowcu, gdy do defilady ćwiczyli. Przywieźli go w metalowej trumnie osobnym samochodem. A w drugim przyjechali kolegi Jasia. Ze dwudziestu ich było i same oficery. Srebrny sznur u każdego przez ramię, medale na piersiach, bagneciki przy bokach. Po sześciu go nieśli od samej chałupy na cmentarz. A nawet na jedną zmianę nie dali go nikomu wziąć, choć i tutaj, we wsi, miał Jasiu kolegów. Krowy razem paśli, do szkoły chodzili. Szła cała wieś w pogrzebie. Szła straż pożarna. Szły dzieci ze szkoły. A dwóch już siwych pułkowników prowadziło za trumną pod ręce, jeden z jednej strony, drugi z drugiej, Jasia ojców, Króla i Królową. Stary Król niewielkiego wzrostu, a jeszcze jakby się przykurczył, nie wiadomo, od ramienia pułkownika, czy od śmierci syna, choć wcale nie płakał. Mówili potem ludzie, że nikt by nie płakał za takie odszkodowanie, jakie Króle dostali od rządu. Ale mogło być i tak, że przy takim pułkowniku i stary Król poczuł się żołnierzem. Po Królowej też nie widac było, że płakała. Za to na cmentarzu, gdy nad trumna Jasia jeden z tych pułkowników powiedział, że zginąłjak bohater, osunęła się temu drugiemu, co ją podtrzymywał. Zaczęła dopiro płakać na drugi dzień po pogrzebie, kiedy już sie wszyscy rozjechali. I dotąd, tyle lat, a wciaż płacze i płacze. Potem przyjechali jacyś, nazwozili blachy, cięli, gięli, spawali, aż wyszło z tego śmigło. Nie bardzo się niektórym ludziom to smigło podobało, że ojciec i matka chrześcijanie i Jasiu też był chrzczony, a tu śmigło zamiast Pana Jezusa na grobie. Choć według mnie, to śmigło smutniejsze, niż niejeden Pan Jezus.
wtorek, 22 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o kartoflach
Kartofle. ...co by to było, jakby kartofli nie było... Choć mięso daje siłę, to z kartofli cierpliwość się bierze. Że każdego jedzenia można się w kartoflach doszukać, jak się tylko umie jeść. Bo jedzenie taka sama niby sztuka jak czytanie i pisanie. Ale poniektórzy jak świnie jedzą i przez to nic nie wiedzą. Aby tylko gębami i brzuchami jedzą. A tu trzeba i rozumem jeść. Że wszystko z ziemi pochodzi, a ziemia ma jeden smak we wszystkich rzeczach. To kartofle mogą być i grochem ze skwarkami, i kapustą z boczkiem, i pierogami z serem, ze smażoną śmietaną, a nawet kurza łydą wielką jak bydlęcy burak. I nawet złość i dobroć pochodzą z kartofli, bo pochodzą z ziemi. Kartofle jedzą tak samo król, jak i sługa jego, generał i żołnierz, ksiądz i dziad kościelny, bo kartofle wszystkich ludzi równają. I że śmierć jeszcze tak równa, ale nie tak błogo.
sobota, 19 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o jajkach
Nie wiem, czy Bóg umarł, czy zmartwychwstał, czy to wszystko prawda, ale święcone jajka mają inny smak od nie święconych. I nikt mi nie powie, że mi się tylko tak zdaje. Na co dzień mogę wcale jajek nie jeść, a święconych zjem dziesięć na raz i nie zatka mnie. Gdyby nie święcone jajka, mogłoby dla mnie nie być Wielkanocy. A jajów święciło się zawsze u nas kopę. Malowało się pół na pół, w łupinach z cebuli na czerwono, i w młodym życie na zielono.I zawsze ja chodziłem święcić, bo mi się wydawało, że nikt tak nie oświęci. Wciskałem się tam, gdzie ksiądz zaczynał, żeby jak najwięcej kropel z kropidła padło, bo dalej ksiądz tylko machał, a mało co padało. Może nie być placka, może nie być kiełbasy, ale święcone jajka muszą być. Zje się takie święcone jajko, to gdy się nawet nie ma z czego cieszyć, zawsze to alleluja.
czwartek, 17 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o harmoniście
Żył w naszej wsi kiedyś harmonista. Grab mu było. To sam był za całą orkiestrę. , bęben tylko sobie dodawał. A potrafił na harmonii wyciągnąć i skrzypki, i klarnet, i puzon, i kościelne organy. Mało co rozciągał harmonię, tylko samymi palcami po guzikach grał. A palce przeginały mu się w obie strony, jakby miał je z wikliny. Nie znalazłby mu równego w okolicy, a pewnie i dalej. A kiedy w łóżku zległ, bo już był bardzo stary, posadził sobie harmonię tuż obok na taborku i co śmierć do niego podchodziła, to jej grał. I ta odstępowała. I pewnie żyłby, ażby mu się znudziło. Ale coś mu się popsuło w harmonii, niby guziki odchodziły, rozciągała się, ale w miechu jakby tchu zabrakło. I umarł. Mówili ludzie, że takiej muzyki, jak on grał tej śmierci, nikt w życiu nie słyszał, a może i na świecie nigdy takiej nie było. Ciarki aż po skórze przechodziły i koty z chałup uciekały, psy wyły, konie w wozach się narowiły. A gdy ktoś przechodził pod jego oknem, kiedy grał, to musiał stanąć, bo cały był zmartwiały.
Chłopskie gadanie o głodzie
Dziąsła nieraz aż swędziały, kiedy się ta kromka tam, na strychu, przypomniała. Nie musiała się zresztą przypominać, bez przerwy stała przed oczami. I na zmianę, to głód podniecała, aż się ślina do gęby toczyła, to sytością mamiła, że się ją w brzuchu prawie czuło, jak rozpycha. I kusiła, kusiła od rana do wieczora, a nawet jeszcze długo w noc, gdy się spać pokładliśmy, nie dawała mi zasnąć. A mnie wciąż stała przed oczami ta kromka chleba wysoko za krokwią i świeciła jak najjaśniejsza gwiazda, a nie dała się za nic odpędzić. To bolała jak bolący ząb, to dręczyła jak wyrzut sumienia.Gdy wreszcie jakoś tam usnąłem, nie byłem nigdy pewny, czy to sen, czy jawa, bo tę kromkę chleba dalej miałem przed oczyma. Raz mi się śniło, że wyszedłem na strych, podstawiłem drabinę, ale drabina okazała się za krótka, wyszedłem na topolę, ale i topola okazała się za krótka. To mogło być tak samo we śnie jak na jawie. A rano mi się ojciec pyta: cóżeś się tak wiercił? Śniło ci się co? Wykręciłem się, że to pewnie po wczorajszej kapuście z grochem, bo ze snu można się byle czym wykręcić. Na szczęście ojca nie było w tym śnie, to łatwo uwierzył.
środa, 16 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o filozofii
A że żyć, żyłem, jak się to dało czy musiało, to widocznie inaczej się nie dało, bo nikt przecież nie żyje, jak by chciał. A zresztą gdyby się nawet dało, jak by człowiek chciał, czy byłoby mu lepiej? Nigdy nie wiadomo, czy tak, jak człowiek by chciał, nie byłoby akurat gorzej. To może każdy ma nie tylko takie życie, jakie ma, ale i najlepsze, jakie mógłby mieć.
wtorek, 15 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o egzekucji
I od razu zaczęli nas lufami na środek polany popychać. Wyznaczyli nam dół jakieś dziesięć metrów długi, ze dwa szeroki i kazali kopać. Jednym po jednej stronie, drugim po drugiej, co znaczyło, że będziemy tak padać głowami ku sobie. Kopałem, byle kopać, a cały czas myślałem, jak tu uciec, i jak uciec, bo przecież z każdą chwilą śmierć zbliżała się w sto koni. Naprzeciwko mnie kopał Zioło z Bartoszyc i już mu nawet łzy po twarzy ciekły i smarkał się jak dziecko... Ale tak zwyczajnie zerwać się i w las, to nie zdążę doskoczyć do drzew i pierwsza seria mnie dosięgnie. Choć do drzew było paręnaście kroków, nie więcej. Tylko, że za nami stali te psubraty, jeden obok drugiego, z lufami w naszych plecach. Doszło mnie nawet, jak któryś z nich pierdnął. Myślałem, że to któryś z chłopów ze strachu. Ale zaśmierdziało wyraźnie od tyłu, jakby skisłą rzepą.
niedziela, 13 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o duszy chłopskiej
To i ta twoja chłopska dusza, żeby tak powiedzieć, bujda na resorach. Wymyśliły ją pany przeciw chłopom, żeby się nie buntowały. Ale panów dawno nie ma. Dworów nie ma. Reforma była? Była. Dwa hektary dostałeś? Dostałeś. Tylko musisz wiedzieć, że z chłopską duszą, gdybyś nawet miał sto, to i tak będziesz jadł żur z kartoflami i na płachcie spał. Bo ci będzie wszystkiego szkoda. Wszystkiego, prócz siebie. A chłopska dusza nie lubi rachować, lubi tylko cierpieć. Tylko po co cierpieć, kiedy lepiej się na rachowaniu wychodzi. Przyzwyczaiła się, że cierpieć to jej przeznaczenie. I ziemia też dla niej tylko cierpienie. To i szkoda ziemi. Bo ziemia musi rodzić, bracie.Świat chce coraz więcej żarcia. Całe góry żarcia. Coraz większe góry. I ziemia musi to dać. Musi! żeby się bebechy miało z niej wypruć. Musi. A chłopska dusza niech sobie w muzeum odpocznie za te wszystkie wieki.
sobota, 12 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o chlebie
Niewiele jeszcze wtedy wiedziałem o chlebie, prócz tego, że raz jest, a raz go nie ma, i że kiedy jest, jest dobry, a kiedy go zabraknie, staje się jeszcze lepszy. Toteż póki był, wiadomo było, skoñczy się jeden bochenek, pójdzie ojciec do stodoły i przyniesie drugi. Ale bywało, wiosna gdzie tam daleko, a ojciec przynosił ostatni już bochenek i mówił, to ostatni. I potem tygodniami się chleba nie widziało. Aż dopiero na Wielkanoc, bo zostawiała matka zawsze mąki choć na jeden, dwa bochenki na Wielkanoc, bo jakże to, Pan Jezus zmartwychwstał, a my bez chleba. I na jeden, dwa na żniwa, żeby siła była. A przez cały ten czas żyło się tylko dawnym smakiem chleba. Śnił mi się ten chleb na jawie i we śnie. Tęskniło się za za chlebem jakby za kimś bliskim. A najgorzej wieczorem, bo wieczorem chleb jak duch się zjawia.
piątek, 11 stycznia 2013
Chłopskie gadanie o słowie "baczność"
Bo u mnie baczność to nie tylko noga do nogi i ręce przy półdupkach. Ale i myśli baczność, i dusza w słup, i wszystko baczność! To jak krzyknąłem baczność!, i garbaty się wyprostował. No ale nazywałem się wtedy „Orzeł”, a życie od śmierci różniło się dla mnie tyle co baczność od spocznij. Może się wydać nie do wiary komuś, żeby jedno słowo miało taką moc. Ale ma. Jak moc przeznaczenia, gdy się na kogoś uweźmie. Jak piekła i nieba moc razem wzięta. Na baczność wszystkiemu człowiek da radę, czego by mu się tak nie chciało albo byłoby ponad jego siły. Jak to mówią , i górę wywróci i rzekę zawróci. Na baczność i serce wolniej bije, i rozum prościej rozumuje. A kto wie, czy nawet umrzeć nie dałoby się na baczność bez żalu. Nieraz sobie myślę, skąd tyle siły może się pomieścić w jednym słowie. Musiał znać na wylot życie ten, kto to słowo wymyślił. Bo przychodzą nieraz takie chwile, że nie znajduje człowiek i na siebie innej rady, tylko na baczność!
A niech to! Znowu abecadło!
Po Etiopskim alfabecie, Caminowym A…B…C…, Autystycznym abecadle i Wspinaczkowym A…Be..Ca..Dle przyszła kolej na Chłopskie Abecadło, które będzie nazwane Chłopskim gadaniem. Pomysł nieco dziwny, ale przyszedł mi do głowy w trakcie lektury niezwykłej książki: Kamień na kamieniu Wiesława Myśliwskiego. Mój pociąg do rzeczy, które nie wyglądają jak powinny oraz do zwykłych historii, ujmujących swą szczerością i prostotą, zaowocuje nieprzespanymi nocami, w trakcie których będę przepisywać zaznaczone, najlepsze fragmenty tego dzieła. Historie związane nieodłącznie z głównym bohaterem i przez niego w większości przypadków opowiadane zasługują na „wyłapanie” i uwiecznienie w skondensowanej formie. Kto będzie chciał, sięgnie do książki, której reklamą niech będą te poszatkowane myśli zwykłe-niezwykłe. Kto nie będzie chciał, niech nie czyta dalej. Jego strata. Zapraszam więc do wejścia w prosty, ale (przez to) coraz bardziej zapomniany świat Szymona Pietruszki.
poniedziałek, 7 stycznia 2013
Wspinaczkowe zakończenie
Marcin:
To już koniec naszej przygody z „wymagającym monstrum”. Czas na zejście. Zapewne niewielu zdaje sobie sprawę, że zejście jest trudniejsze, boleśniejsze i bardziej niebezpieczne, niż wejście. Przy zejściu z prawdziwych górskich szczytów zdarza się najwięcej wypadków. Zdarza się, że po osiągnięciu kulminacyjnego punktu, następuje pat i konieczne jest wejście i sprowadzenie z asekuracją tego, który zaniemógł. Gdzieś w głębi umysłu tli się nadzieja, że po zejściu, schodzący będzie doskonalszy o coś nieuchwytnego, ale to coś właśnie sprawi, że sam zapragnie wspiąć się ku górze…
Maciek:
Zaufanie do partnera trzymającego drugi koniec liny to podstawa udanej wspinaczki. Wiele razy asekurowany przez początkującą osobę, wspinałem się z przeświadczeniem, że nie powinienem odpadać. Każdy popełnia błędy, więc zakończę powiedzeniem Lenina „zaufanie jest dobre, lecz kontrola jest lepsza”.
To już koniec naszej przygody z „wymagającym monstrum”. Czas na zejście. Zapewne niewielu zdaje sobie sprawę, że zejście jest trudniejsze, boleśniejsze i bardziej niebezpieczne, niż wejście. Przy zejściu z prawdziwych górskich szczytów zdarza się najwięcej wypadków. Zdarza się, że po osiągnięciu kulminacyjnego punktu, następuje pat i konieczne jest wejście i sprowadzenie z asekuracją tego, który zaniemógł. Gdzieś w głębi umysłu tli się nadzieja, że po zejściu, schodzący będzie doskonalszy o coś nieuchwytnego, ale to coś właśnie sprawi, że sam zapragnie wspiąć się ku górze…
Maciek:
Zaufanie do partnera trzymającego drugi koniec liny to podstawa udanej wspinaczki. Wiele razy asekurowany przez początkującą osobę, wspinałem się z przeświadczeniem, że nie powinienem odpadać. Każdy popełnia błędy, więc zakończę powiedzeniem Lenina „zaufanie jest dobre, lecz kontrola jest lepsza”.
Wspinaczkowe W jak wyżej
Powierzyłem wam ludzkie dzieci nie po to, żeby kiedyś ocenić, ile wiedzy zdołaliście im przekazać, ale po to, żeby radować się widząc, jak wstępują wzwyż. Nie ten spośród waszych uczniów mnie interesuje, który-wniesiony wygodnie w lektyce- pozna tysiąc górskich szczytów i ujrzy zatem tysiąc krajobrazów-żadnego z nich przecież naprawdę nie pozna, a zresztą tysiąc krajobrazów to ziarnka piasku w ogromie świata. Interesuje mnie tylko ten, który będzie ćwiczył mięśnie wspinając się na szczyt, choćby tylko jeden, nie więcej, a w ten sposób stanie się zdolny zrozumieć w przyszłości każdy ujrzany krajobraz, i to lepiej niż wasz pseudouczony owe tysiąc źle nauczonych krajobrazów.
Marcin:
Dalej, szybciej, głębiej, wyżej… Idee te zawsze przyświecały i przyświecać będą istotom ludzkim. Ta odwieczna rywalizacja z jednej strony pokazuje niezwykłe możliwości ludzkiego organizmu i tkwiący w nim potencjał, z drugiej zaś przyczynia się do niezdrowego współzawodnictwa.
Słowo „wyżej ” jest przez nas bardzo często używane, aby zmotywować wspinającego się do kolejnego ruchu ku górze. Wysokość sama w sobie nie interesuje nas tak bardzo, jak technika, jaką pokonało się choćby dwa metry.
Maciek:
"Mam lęk wysokości", często można usłyszeć od osób próbujących swoich sił we wspinaczce. Najczęściej jest to tylko wygodna wymówka przed wysiłkiem. Pewnego razu pojawił się Pan po trzydziestce, który miał prawdziwy lęk wysokości. Przychodził na zajęcia z dziewczyną, która bez problemu wspinała się na górę, on natomiast nauczył się asekurować i raz na dwugodzinnej sekcji próbował wejść na najłatwiejszą ścianę. Zaczął od dwóch metrów nad ziemią, a z każdym tygodniem było coraz lepiej. Wspinał się wyżej i wyżej, aż w końcu wspiął się na szczyt. Po czterech miesiącach pokonał swoją słabość, wdrapując się do końca drogi.
środa, 2 stycznia 2013
Wspinaczkowe U jak upór
Marcin:
Cecha ta może mieć przynajmniej dwa odcienie znaczeniowe. Może być siłą destruktywną lub konstruktywną. Jak jest w przypadku bohaterów tej kończącej się już opowieści? Ścianka jest odpowiedzią. Służy ona przekształcaniu negatywnego uporu w upór pozytywny. Ten pierwszy blokuje, izoluje, uwstecznia. Upór w pozytywnym znaczeniu otwiera, integruje, doskonali.
Nieśmiałe i początkowo nieporadne próby sięgnięcia ku innemu chwytowi, aktywne uniesienie nogi, by znaleźć stopień zapewniający upragniony odpoczynek, wykonanie polecenia instruktora… To właśnie pierwsze symptomy zmiany znaku uporu z „-” na „+”
Maciek:
Jeden z podopiecznych wykazuje się wyjątkowym uporem i przekorą. Kiedy mówię „wspinaj się wprost do stanowiska” mogę być pewny, że będzie szedł bokiem. Gdy kończy się jego czas wspinania i przywołuję go, aby rozwiązać linę, nie przestaje się wspinać. Wciąż trwają podchody, aby upór i jego przekorę przekuć na bezpieczeństwo i ruch wspinaczkowy. Mówię więc „wspinaj się bokiem i możesz wspinać się dalej” jak na razie działa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)