Łączna liczba wyświetleń
sobota, 31 grudnia 2016
Idzie nowe
Życzymy, abyśmy potrafili się cieszyć z pokoju, abyśmy potrafili dostrzegać drugiego człowieka, abyśmy nie przestawali się dziwić. Poza tym wiary, nadziei i miłości.
sobota, 17 grudnia 2016
Mama i syn
Co musiała czuć mama która dowiedziała się, że jej syn miał dramatyczny wypadek motocyklowy? Co musiała czuć, widząc jego pokiereszowaną każdą część ciała, którą czule pielęgnowała, gdy syn był mały? Pierwsza jej myśl była wołaniem o cud. "Jest bardzo źle, ale niech przeżyje"! Syn przeżył. To niepojęte zdarzenie nie było jednak cudownym uzdrowieniem. Skutki wypadku były widoczne gołym okiem i ujawniały się każdego dnia. Odpowiedzialne dźwiganie konsekwencji fatalnego zdarzenia spadło na całą rodzinę. Szczególne zadania przypadły mamie. Sama zmagała się ze swoimi problemami zdrowotnymi, a tu, nie mając za bardzo z czego, trzeba było część siebie poświęcić synowi. "Boże mój! Jak to zrobić? Czy dam radę"? -pytała siebie w myślach, nieraz zmęczona do nieprzytomności. Kiedy trzeba było, stawała się niczym lwica, innym razem była twarda jak stal, czasem pokorna jak baranek. Przez długie miesiące i lata nabywała ciężko wypracowanej, praktycznej wiedzy którą mogłaby zawstydzić profesora medycyny. Musiała stać się psychologiem dla syna, ale i dla pozostałej czwórki współdomowników. Kiedy trzeba było, zawsze pojawiał się niezastąpiony ksiądz. Syn tolerował jego obecność. Choroba zmieniła syna, co musiało być niezwykle trudne dla jego najbliższych. Mama opowiadała o codziennych zmaganiach z twardą rzeczywistością. Miesiąc po miesiącu rok po roku, bez taryfy ulgowej. Rozmowa przynosiła jej tak potrzebna chwilę zrozumienia, wysłuchania i ulgi. Kilkanaście lat-jak to możliwe? Po ludzku? Niemożliwe- wydawać by się mogło. A jednak! I nagle otrzymałem sms- "umarł w nocy". Syn przez wypadek wkomponował się wręcz w krwiobieg mamy. Jej miłość przeszła najtwardszą próbę. Przeszła ją pomyślnie. Bohaterów nie trzeba szukać długo i daleko. Oni są obok.
piątek, 16 grudnia 2016
Fryteczki z pięknej budeczki
Czy frytki mogą wywołać ekscytację? Tak! Po kilkoma warunkami... Muszą być przynajmniej tak smaczne jak belgijskie, które przyjechały do naszego Centrum. Muszą być podawane
z taką pasją i humorem, jak podano je nam. Dobrze jeśli nie trzeba za nie płacić. Znakomicie, jeśli przyjeżdżają pod sam nos, fantastycznie
pomalowanym autem, a nad głowami świeci prawie zimowe słońce... Dziś wszystko się spełniło! Kolorowy bus pociągnął za sobą rzeszę wielbicieli. Tajemniczy "frytkobus"zaparkował w pobliżu miejsca zbiórki na wypadek alarmu. Pewnie część z uczniów pomyślała, że to kolejna próba, a może i prawdziwy alarm.
Kiedy wszystko było jasne, okazało się, jak wielu spośród nas to "frytkowi skrytożercy". 100% jednomyślnie stanęło w kolejce długiej, jak za dawnych czasów.
Dwójka mistrzów ceremonii magnetyzowała podrzucaniem w górę dużej ilości frytek. Gdy jeden mówił śląskim dialektem, drugi czarował uczniów i nauczycieli niezwykle zamaszystym soleniem i smakowitymi sosami. Wesoło, smacznie, nierealnie wręcz. Coś jest w tej belgijskiej frytce... Dziękujemy- to było coś!
poniedziałek, 12 grudnia 2016
Stopy Jezusa
To było niezwykłe spotkanie. Starszy, elegancki pan zagadnął mnie (a może ja jego, co bardziej prawdopodobne) i nie wiadomo jak ale przeszliśmy do tematu "rzeźba". Okazało się, że ów człowiek pomagał rzeźbić figurę z głównego ołtarza w nowohuckim kościele Arka Pana. Jakimś trafem byłem po lekturze fragmentu książki "Dzieło wielu ludzi. Z dziejów parafii i kościoła w Krakowie- Mistrzejowicach". Znalazłem tam odpowiedź na pytanie "dlaczego figura Jezusa ma takie olbrzymie stopy"? Napotkany człowiek uznał, że zbyt duże stopy Jezusa mają sens. W końcu przede wszystkim chodził i nauczał. Stopy pielgrzyma, umęczone, nabrzmiałe... Idealnie pokryło się to z niniejszym fragmentem, będącym opisem profesora Zemły- głównego twórcy dzieła:
"W związku z tym że figura ma 6 metrów wysokości, artysta każdą część ciała Chrystusa wykonywał oddzielnie. Rzeźbił w starej, 5 metrowej kaplicy, zabrakło więc metra, by zmieścić tam całą figurę. Wobec tego wykopaliśmy półtora metrowy w dół w ziemi. Nogi Chrystusa były do połowy ukryte w dziurze. Świetnie się rzeźbiło głowę, tors i tak dalej, ale niżej już nie panowałem nad proporcjami. Oczywiście rzeźbę powiększa się z projektów w skali jeden do trzech, ale szkiełko i oko to nie wszystko. Powstające dzieło trzeba cały czas widzieć, a myśmy tej możliwości nie mieli. Kiedy Chrystus był już wyrzeźbiony, przyjechał odlewnik Stefan Kowalówka. Zdemontowaliśmy rzeźbę, kładziemy Chrystusa na ziemi, patrzymy na niego z góry- stopy wydają się za duże! Mierzymy- okazuje się, że są za duże o 15 cm. Można sobie wyobrazić jaki ogarnął mnie niepokój, a już nie miałem siły żeby to poprawić Zresztą jakby nie czułem w sobie takiej woli, żeby to zrobić. Kazałem więc odlewnikowi wziąć się do pracy i odlewać Chrystusa takiego, jaki jest. Jednak cały czas tlił się we mnie niepokój. Jakież było zdziwienie artysty, gdy figura została sznurami podniesiona w miejsce, gdzie miała zawisnąć. Jednego centymetra nie wolno było ująć. Te zdeformowane lekko stopy, za duże w stosunku do przestrzeni kolan, miały wyraz. Przestały być tylko elementem anatomicznym. One jakby zaakcentowały ból ciała Jezusa, jego cierpienie i cielesność. Według mnie dodatkowo stały się symbolem Chrystusa Pielgrzyma chodzącego za każdym człowiekiem, Chrystusa ze spuchniętymi stopami i zmęczonego wędrówką za każdą zaginioną owcą"...
sobota, 10 grudnia 2016
Cyrk na kółkach
Trzy litery KSW znaczące
Konfrontacja Sztuk Walki przyciągają niczym magnes. Ta zorganizowana na wysokim
poziomie technicznym impreza potrafi zapełnić największą halę widowiskową w
Polsce. Tak też stało się i tym razem. Cyrk Bólu... Nazwa tej edycji KSW dała
mi wiele do myślenia. Nie planowałem wizyty w Tauron Arenie, ale otrzymałem od
koleżanki z pracy wiadomość z tajemniczym zapytaniem- czy chciałbyś iść
na KSW? Od tej chwili sprawy potoczyły się szybko... Na drugi dzień czekałem
pod "splaszczonym jajem" czyli pod Tauron Areną, ktorą tak nazywają
moje dzieci. Czekałem z napięciem wiekszym, niż na samą galę sportow walki...
Główny bohater tego wieczoru czyli... nie Mariusz Pudzianowski czy Popek
Monster, a Konrad czyli Kondziu, pojawił się w asyście rozentuzjazmowanych
fanów ze Słupska. Prowadzili oni jego wózek, krzycząc radośnie. Po wspólnym
zdjęciu przed wejściem, szef grupy zebrał składkę i zarządził, że
to dla Kondzia. Bardzo pozytywny początek trwał w najlepsze przez 5 następnych
godzin. Z Kondziem zapoznałem się dzień wcześniej za pomocą Youtube. https://youtu.be/7wpDUwalmZ8 Wiedziałem
już wtedy, że nie mogę przepuścić okazji osobistego poznania tego człowieka.
Moje przeczucia nie zwiodly mnie na manowce. Po raz pierwszy nie byłem zainteresowany
imprezą na którą przyjechałem. Kondzio okazał się największym znawcą
tematu. Wiedział kto, kiedy i z kim walczył, któremu zawodnikowi urodziło się
dziecko i jak ma na imię. Przeżywał widowisko całym sobą. Urzeczony wbijał
wzrok w przeciwieństwo własnych niemocy-silnych, wysportowanych, zmotywowanych,
okazałych... Obok przeszła Pani Szulim ze swym mężem Panem Starakiem. Piękni,
bogaci, beztroscy, niemal poruszający się nad ziemią. Nawet w ubikacji
niektórzy podchodzili do pisuaru, jakby wchodzili na ring. Wiele osób chciało
się pokazać wszem i wobec. A Kondzio? Nie zamieniłbym tej znajomości na
wymienionych zawodników czy celebrytów. Kondzio szczerze opowiadał o sobie, o
swoich marzeniach, o codziennych trudnościach. Po raz pierwszy bez skrępowania
zadałem kilka trudnych pytań. To on jest prawdziwym wojownikiem. A jeśli ktoś
narzeka na swój los, niech będzie pewien, że nie jest tak źle, że ma wielki
potencjał aby te trudności pokonać. Kondzio pokonuje je w każdym momencie swego
życia. W pewnym sensie jest cudotworcą. Otwiera ludziom oczy, serca, umysły. Po
prostu... cyrk na kółkach... KSW tym razem znaczyło dla mnie nie Konfrontacja
Sztuk Walki ale Kondzio Super Wojownik. Trzymaj się i dzięki za lekcję życia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)