Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 25 października 2012

Rówieśnik

Przeczytałem dziś artykuł o Michale Łysku (1.03.1973 - 14.03.1997) . Był on wybitnym, doskonale zapowiadającym się umysłem matematycznym. Był rówież wspaniałym, młodym, kochającym życie człowiekiem. Do dziś trzymam wklejoną notke dziennikarską o nim: (...) Nie przeżył 24 letni Michał Łysek, student UJ, który w piatek (14 marca 1997 r.) przed godziną 20 znalazł się w okolicy stacji kolejowej w Borku Fałęckim. (...) Napastnicy bili go kijami baseballowymi po głowie. Michał zmarł w niedzielę w Klinice Neurotraumatologii na skutek uszkodzenia mózgu. Mimo upływu lat, jestem dziś tak samo poruszony, jak wtedy. Byłem studentem i nagle znalazłem się w tłumie ludzi, podążającym przez Kraków w ciszy. Był to biały marsz protestu wobec bestialstwa. Atmosfera tego wiecu będzie mi towarzyszyć na zawsze. Pamięć o Michale żyje- ufundowane jest stypendium jego imienia dla zdolnych matematyków, a cześci jego ciała wciąż dają lepsze zdrowie i życie innym.

Ławeczka

   Była sobie ławeczka. Ławeczka, jak ławeczka. W dzień znajdowali na niej wychnienie strudzeni życiem emeryci, w nocy zaś służyła młodszym pokoleniom, które spragnione rozmowy i nie tylko, spędzały na niej długie godziny. Ławeczka cierpliwie znosiła zróżnicowane towarzystwo korzystające z jej gościnności. Pewnego dnia pojawiła się ekipa z krakowskiej spółdzielni mieszkaniowej i zaczęła wykopywać ławeczkę. No! wreszcie będzie spokój, pomyśleli ci, którzy mieli już dosyć hałasów dochodzących z ławeczki. Co??? Jak oni mogą zabierać nam jedyne w okolicy miejsce odpoczynku i wymiany narzekań na naszą niełatwą rzezywistość? Dwie zwaśnione grupy strały się na tyle mocno, że konieczne było wezwanie służb porządkowych.Czy da się rozstrzygnąć, po czyjej stronie jest racja?  Czy ważniejsza jest racja mojsza, czy twojsza?
Moja racja jest mojsza niż twojsza, bo moja racja jest najmojsza!

niedziela, 21 października 2012

Rzepa

Czytam i czytam i nadziwić się nie mogę... Książka Kamień na kamieniu Wiesława Myśliwskiego nie przestaje mnie fascynować, wstrząsać, zaskakiwać... Jadąc w pełnym, dusznym przedziale pociągu zaczął mną zarzucać niekontrolowany śmiech. Ludzie obok zerkali, a oparcie siedzenia trzęsło się, jak galareta. Śmiechu nie dało się powstrzymać mimo, że tekst był opisem egzekucji. 
Oto on:  
I od razu zaczęli nas lufami na środek polany popychać. Wyznaczyli nam dół jakieś dziesięć metrów długi, ze dwa szeroki i kazali kopać. Jednym po jednej stronie, drugim po drugiej, co znaczyło, że będziemy tak padać głowami ku sobie. Kopałem, byle kopać, a cały czas myślałem, jak tu uciec, i jak uciec, bo przecież z każdą chwilą śmierć zbliżała się w sto koni. Naprzeciwko mnie kopał Zioło z Bartoszyc i już mu nawet łzy po twarzy ciekły i smarkał się jak dziecko... Ale tak zwyczajnie zerwać się i w las, to nie zdążę doskoczyć do drzew i pierwsza seria mnie dosięgnie. Choć do drzew było paręnaście kroków, nie więcej. Tylko, że za nami stali te psubraty, jeden obok drugiego, z lufami w naszych plecach. Doszło mnie nawet, jak któryś z nich pierdnął. Myślałem, że to któryś z chłopów ze strachu. Ale zaśmierdziało wyraźnie od tyłu, jakby skisłą rzepą.

środa, 17 października 2012

17

Będzie z niego na pewno piłkarz! Ale dlaczego? zapytała moja mama 39 lat temu 17 października. Dzisiaj biało-czerwoni grają na Wembley z Anglikami.

Historia zatacza koło i tylko dzięki deszczowi zagramy znów 17-ego. Nie ma to, jak złapać dobry humor o poranku. Później trzyma jakoś. Stało się to dzięki tym zdjęciom... 

 Jest tak piosenka: W trawie w czasie deszczu siedzi ślimak zły... Tak było i na naszym "największym wiadrze świata". Na trybunach w czasie deszczu siedzi kibic zły... Jak tu nie być złym, skoro przyszło się, przyjechało się, przyleciało się... a tu basen niemal.

Dwóch spośród zgromadzonych wiernych fanów wykazało się ułańską fantazją i ruszyło na płytę główną, ożywiając umysły tych, którzy nie potrafili zrozumieć, dlaczego po prostu nie zamknięto dachu. Za nimi ruszyli stewardzi (modne od euro określenie) i zabawa gotowa. Piłkarzem nie zostałem, ale wiem, że na pewno nie jest to nasz narodowy sport.Mimo tego życzę naszym, aby tak, jak 39 lat temu wywalczyli remis.
Ps. Wróciłem wieczorem i nie widziałem meczu, ale nasi naprawdę wywalczyli remis!!!

niedziela, 14 października 2012

Belfer

Dziś Dzień Nauczyciela. Dostałem pięknego mms-a od mojego byłego wychowanka, którego uczyłem w ramach wczesnego wspomagania rozwoju. Serce rośnie. Po przyjeździe do domu przeczytałem bardzo rzetelny artykuł na temat sytuacji w zawodzie nauczyciela. Wahałem się czy patrzeć na komentarze, ale co tam- oto jeden z nich: Tym nierobom nauczycielom jeszcze jest zle ile dni w roku tak naprawde pracujecie w porownaniu do innych zawodow - wakacje , ferie , swieta , dlugie weekendy wolne i platne 100% w wkacje to powinniscie dostaclopate do reki i rowy czyscic a w ferie odsnierzac urlopu tyle co wszycy max 26 dni i ani deka wiecej bando nierobow.
Cytat dosłowny, więc nie poprawiałem błędów. Myślę sobie, że tacy ludzie czasem awansowali np. na głowę państwa tj. np. Kambodża i wdrażali w życie swe szczytne i słuszne idee. Bardziej światli wiedzą, do czego to doprowadziło. 

czwartek, 11 października 2012

Słowo


"Ale są nieraz takie chwile, że porządnych słów trza by się nie wiadomo ile powiedzieć, a i tak nie zrównają się choćby z jedną kurwą,bo jakby puste, ślepe i kulawe były. I za głupie na to wszystko, choć porządne. Porządne słowa dobre są, kiedy życie jest porządne".  

Wiesław Myśliwski Kamień na kamieniu

wtorek, 9 października 2012

Relacja

 Sześciu bandytów napadło na znanego boksera Amira Khana, który wraz z bratem wracał swoim luksusowym Range Roverem do domu...

Oto relacja świadka:
"Zatrzymali się autem tuż przed Range Roverem, przynajmniej jeden miał broń. Jeden z nich podszedł do Amira i uderzył go w twarz, ale ten tylko się odsunął i znokautował bandytę. Pozostała piątka rzuciła się na Amira i jego brata, ale oni nie wystraszyli się i rozkładali jednego przeciwnika po drugim. Po prostu bronili swojej własności".
A oto potencjalna relacja jednego z napastników (wymyślona wprawdzie, ale czy nie można byłoby się spodziewać takiego opisu zdarzeń z ust napastnika?)
"Wracaliśmy do domu. Było już ciemno, bo długo uczyliśmy się do egzaminu. Wiedzieliśmy, że to znana postać, więc po prostu chcieliśmy się przywitać. On zaczął po kolei nas bić. Na nic nasze błagania, aby tego nie robił. Do tego wyzywał nas i obrażał nasze uczucia religijne. Od tego momentu nie możemy spokojnie spać po nocach, uczyć się ani pracować. Trauma pozostanie do końca życia. Z dnia na dzień, zarówno ja, jak i moi pobici koledzy popadamy w stopniową depresję. Nasze życie legło w gruzach, a roztaczające się przed nami perspektywy zaliczyć należy do przeszłości. To wszystko przez jednego tylko zwyrodnialca, który wraz z bratem postanowił zabawić się naszym kosztem"...
 

środa, 3 października 2012

Pączek

    Zostałem kiedyś zaproszony na sylwestra do Berlina. Zapraszał kolega, którego poznałem na Islandii. Po oficjalnym przedstawieniu mnie rodzinie, zasiedliśmy do stołu, na którym pojawił się talerz i... pączek. Nie pozostało nic innego, jak spałaszować ten niezdrowy, ale z pewnością kuszący rarytas. W trakcie jedzenia odniosłem dwa wrażenia. Pierwsze, że wszyscy jakoś zbyt uważnie mi się przypatrują (wszak jestem głównym gościem, więc nie ma się co dziwić). Drugie wrażenie dotyczyło smaku pączka- było z nim coś nie tak (jakże mogło być nie tak, skoro podano mi go przed nos, i nie wypadało częstować gościa nieświeżym pączkiem- pomyślałem znów). Zasiadający przy stole zadawali mi pytania o to, czy mi smakuje. Oczywiście, odrzekłem (myśląc, że moja mama robi 100 razy lepsze pączki). Czy oby na pewno smak jest w porządku? Jak najbardziej! Jednak czułem, że do końca tak nie jest. Pączek zniknął, a wszyscy wciąż przenikali mnie jeszcze bardziej przeszywającym wzrokiem. Nagle usłyszałem salwę śmiechu... Wiedziałem, że tak będzie- skwitował całą sytuację mój kolega... Pączek miał nadzienie... musztardowe. Cała zabawa polegała na tym aby stwierdzić, czy zjem smakołyk i jeszcze pochwalę i podziękuję, czy też plunę z obrzydzeniem. Dziwne, ale nasza krótka znajomość pozwoliła z całą, niewzruszoną pewnością powiedzieć, że nawet się nie skrzywię i uśmiech nie zniknie z mojej twarzy.

Ziele

     Pisząc to piję napar z dobrego ziela. Chodzi o ostrokrzew paragwajski, czyli yerba mate. Przez przypadek trafiłem do sklepu o tej nazwie, co zainspirowało mnie do napisania kilku słów o zielu, które zasługuje na miano kultowego. 
    Czy nie wzbudza zaciekawienia fakt, że odległej przeszłości misjonarze, którzy przypłynęli do brzegów Ameryki Południowej aby pełnić swą powinność, zastali ludzi niedożywionych, ale krzepkich? Tajemnica ich witalności tkwiła w yerba mate właśnie. W sklepie usłyszałem nieco szokującą historię. Mianowicie w czasie, gdy tamtejszym krajom nie powodziło się tak dobrze jak obecnie i brakowało jedzenia, rodzice dawali dzieciom do picia napar z dobrego ziela... Zawiera ono na tyle substancji odżywczych, aby pomóc w przetrwaniu. Sam będąc w podróży, poznałem Argentyńczyków, którzy przechadzali się z parującymi tykwami i termosami, z których robili dolewkę. Zaciekawiony spróbowałem wraz z nimi tego specyfiku. Jedynie uprzejmość trzymała mięśnie mojej twarzy na wodzy. Uśmiechałem się, ale czułem smak... popiołu. Rzeczywiście moc dobrze zaparzonej mate i co za tym idzie smak, są nie do przejścia. W naszym klimacie i przy naszych gustach wystarczy wsypać do naczynia niewielką ilość suszu. Efekt działania wraz ze smakiem będą takie, jak sobie tego życzymy. Każdy z producentów znalazł swój patent na własny produkt. Jedni więc trzymają susz w skrzynkach z drzewa różanego, inni dodają do ziela prawdziwe skórki pomarańczy, cytryny, inni twierdzą, że... i tak niemal bez końca. Jest yerba mate wędzona, masz ochotę na miętową? Proszę bardzo. Jest smak kawy (w zastępstwie której coraz częściej pije się napar), jest energetyzująca z guaraną, jest taka, którą zwą diabelską... Najlepsza jest jednak klasyka. Pozdrawiam właściciela sklepu Dobre ziele. Bardzo miło się gawędziło.